Andrzej Fogtt, malarz, grafik, teoretyk sztuki, architekt, mówi o swoich inspiracjach, pasjach i niezwykłych spotkaniach z niezwykłymi osobistościami. Pretekstem do rozmowy jest wystawa jego prac przygotowana przez Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega.
Marta Woynarowska: W tarnobrzeskim muzeum przed paroma tygodniami została otwarta wystawa prezentująca Pańskie prace. To wydarzenie zbiega się z dwoma jubileuszami, jakie obchodzi Pan w tym roku.
Andrzej Fogtt: Przyznam, że nie przywiązuję wagi do dat, jubileuszy, dlatego gdy pan Tadeusz Zych, dyrektor muzeum, powiedział, że w tym roku świętuję aż dwa, bo 70 lat życia i 50 lat pracy twórczej, trochę byłem zaskoczony. Jest to bardzo miłe i niezmiernie sobie cenię ów gest pana dyrektora, gdyż Dzików to piękne miejsce. Ponadto zrobić wystawę w zamku Tarnowskich, mającym wielowiekową historię, wspaniałą tradycję, cenne zbiory sztuki, to zaszczyt. W ubiegłym roku miałem okazję poznać tutaj pana Jana Tarnowskiego, który przyszedł na mój odczyt zorganizowany w ramach Sympozjum im. Ruzamskiego.
Jest w tym także pewien symbol. Mój dziadek miał niedaleko Nowogródka majątek. Był pałac, ale nie tak duży jak zamek w Dzikowie. We wrześniu 1939 r. Sowieci zastrzelili dziadka na ganku, a babcię wypędzili. Zmarła ponoć z głodu i wycieńczenia. Tata walczył na froncie w 21. Pułku Ułanów. Wprawdzie z dużymi perypetiami, ale na szczęście przeżył II wojnę światową i dzięki temu mógł mi tę historię opowiedzieć.
Jakie prace wybrał Pan na tarnobrzeską wystawę?
Wybrałem prace powstałe w ciągu ostatnich pięciu, sześciu lat. W tarnobrzeskim muzeum - zaznaczam: jak na razie - nie ma bowiem możliwości przygotowania olbrzymiej ekspozycji, prezentującej mój 50-letni dorobek artystyczny, w tym także prace z końca lat 60. i 70. Postanowiłem zatem zaprezentować fragment ostatnich kilku lat, ukazujący moje pasje, inspiracje związane z naturą, czyli pejzaż, który jest dla mnie ogromnie ważnym tworzywem, ale nie zajmuję się mimetycznym odtworzeniem jego fotografii, maluję bowiem jego energię. Wielu artystów odwróciło się od pejzażu, na szczęście jest kilku kolegów w Polsce i na świecie, w tym mój serdeczny przyjaciel Stanisław Baj, którzy kontynuują to dzieło. Ze Staszkiem miałem okazję malować u niego w Dołhobrodach, nad Bugiem, gdzie ma swój dom i pracownię.
Brda, 180x360 cm. Archiwum Andrzeja FogttaKażdy z prezentowanych pejzaży powstał w konkretnym miejscu. To nie jest tak, że siadam z kartką papieru w pracowni i zaczynam malować. Dla mnie miejsce ma ogromne znaczenie. Obrazy powstawały nad Brdą, Borach Tucholskich, nad Bugiem niedaleko Janowa Podlaskiego, albo nad jeziorem Dadaj, nad Wartą w Kamionie, czyli tam, gdzie bardzo często jeżdżę.
Więź z naturą czułem od małego dziecka. Wchodząc do lasu, niemal słyszałem, jak drzewa oddychają. I tę więź mam do dzisiaj. W dzieciństwie lunatykowałem. Babcia, która była niezwykle mądrą i doświadczoną życiowo osobą, poszła ze mną do lekarza. Pani doktor zbadała mnie, wypytała o wszystko i postawiła, jak się okazało bardzo trafną diagnozę: on będzie artystą (uśmiech).
Drugą moją wielką pasją są ludzie. Od 50 lat maluję przyjaciół, nieznajomych. W tym czasie powstało ok. 4 tys. portretów. I obrazy figuralne, przekraczające granicę portretu, które nazywam studium do portretu. I wreszcie moja czwarta wielka pasja - architektura. Na wystawę w Tarnobrzegu wybrałem makietę przedstawiającą projekt ołtarza, dla kościoła pw. bł. ks. Jerzego Popiełuszki w Rzeszowie. Jest to wielka biblioteka. Założeniem bowiem jest, by każdy, kto będzie miał taką wolę i potrzebę, mógł na półce umieścić ważną dla siebie księgę, książkę. Co to jest książka? To jest historia życia, cywilizacji i historia słowa. Jak trafić do Boga? Naturalnie, wiele dróg prowadzi do Boga. Na początku było słowo!