Andrzej Fogtt, malarz, grafik, teoretyk sztuki, architekt, mówi o swoich inspiracjach, pasjach i niezwykłych spotkaniach z niezwykłymi osobistościami. Pretekstem do rozmowy jest wystawa jego prac przygotowana przez Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega.
Spotkał Pan również Jana Pawła II.
Pewnego razu zgłosił się do mnie znany krytyk sztuki Andrzej Matynia z propozycją, abym razem z Frankiem Starowieyskim, Edwardem Dwurnikiem i Stasysem Eidrigevičiusem wziął udział w Międzynarodowym Biennale Rysunku w Grand Palais w Paryżu. Chodziło o prace wielkoformatowe. My wywiązaliśmy się ze swoich zobowiązań. Wykonałem „Ostatnią Wieczerzę”. Prace pojechały do Paryża, ale Francuzi biennale nie zorganizowali z braku pieniędzy. Obrazy wróciły do Polski. Wówczas zadzwonili do mnie redaktorzy z Telewizji Polskiej - Barbara Czajkowska i Zbigniew Proszowski, że chcą zrealizować film o mnie. Zgodziłem się. Poprosiłem tylko, aby znaleźli jakieś duże studio, wyłożyli je całe lustrami, na tym postawili blejtram 9 na 2,5 metra, a ja na gorąco wykonam obraz „Ostatnia Wieczerza”, miałem już bowiem gotowy pomysł i wzór. To było 16 godzin zdjęciowych. Gdy skończyliśmy, to niewiele brakowało, a karetką zostałbym odwieziony do szpitala (śmiech), szczęśliwie podwózka była tylko do domu. Film ten obejrzał biskup olsztyński, który poprosił mnie tuż przed pielgrzymką Ojca Świętego w 1991 r. o użyczenie tego obrazu do apartamentów, jakie miał zająć papież. Naturalnie, że zgodziłem się, dla mnie to był wielki zaszczyt. Akurat sala, do której obraz miał trafić idealnie odpowiadała wymiarami. I tak Jan Paweł II spożywał w Olsztynie wieczerzę, mając za plecami moją „Ostatnią Wieczerzę”. Utrwaliłem tę chwilę na zdjęciu, miałem bowiem zaszczyt, jako jedna chyba z czterech osób świeckich, zasiąść do stołu. Wchodząc do sali, Ojciec Święty złapał mnie za brodę i spytał: „Seminarzysta?”. Opowiedziałem, że nie, że jestem malarzem. Poprosił mnie więc, abym poszedł z nim. I tak spędziłem trzy dni z Ojcem Świętym. Obraz podarowałem Wyższemu Seminarium Duchownemu z dopiskiem, że pod nim spożywał wieczerzę Jan Paweł II wraz z całym polskim episkopatem i zaproszonymi gośćmi. Obecnie znajduje się on w Muzeum Archidiecezji Warmińskiej im. bp. Jana Obłąka w Olsztynie.
Podczas tej wieczerzy ośmieliłem się poprosić Ojca Świętego, aby na pamiątkę zechciał podarować mi szklankę z jego herbem, z której pił wodę. Po paru latach ofiarowałem ją mojej znajomej, której syn był bardzo ciężko chory na nerki. I proszę sobie wyobrazić, że kiedy zaczął pić z tej szklanki, choroba cofnęła się, a było z chłopakiem bardzo, bardzo źle, znajdował się na pograniczu życia i śmierci.
Miał Pan szczęście spotkać wybitne osobowości. Do takich należą również Pańscy mistrzowie z ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu.
Dyplom robiłem u pani prof. Magdaleny Abakanowicz i prof. Zdzisława Kępińskiego. Panią Abakanowicz wybrałem nie dla jej tkanin, ale dla niej samej, ponieważ interesowała mnie jej osobowość. Była wówczas gwiazdą i to międzynarodową gwiazdą nagradzaną na konkursach, przeglądach. Prof. Zdzisław Kępiński prezentował inny rodzaj osobowości, był bowiem wybitnym intelektualistą, znał 17 języków ze sanskrytem włącznie, wykładał historię średniowiecza na Uniwersytecie Poznańskim. Więc proszę sobie wyobrazić, jakich rzeczy mogliśmy my, studenci, dowiedzieć się od tego wybitnego człowieka. To rozbudzało naszą chęć zgłębiania zagadnień nie tylko ze sztuki, ale także innych dziedzin nauki. Byli także inni profesorowie - Waldemar Świerzy, Stanisław Zamecznik, Magdalena Więcek-Wnukowa.
Czy może być coś wspanialszego dla studenta od spotkania takich mistrzów?
Władysław Hasior. Archiwum Andrzeja FogttaWracając do Pańskiej twórczości, nie mogę nie zapytać o zupełnie nowatorskie, eksperymentalne techniki, jakie Pan stosował, m.in. z użyciem magnesów.
Przyśniło mi się w nocy, że mam użyć siły magnetycznej do budowy obrazu. Obudziłem się, sięgnąłem po kartkę i zapisałem: „użyj magnesów”, wiedziałem bowiem dobrze, że rano o tym śnie zapomnę. Położyłem ją na skrzyni pochodzącej z XVI wieku. Rano ją przeczytałem. Znalazłem fabrykę magnesów 80 km od Warszawy. Pojechałem tam, kupiłem 250 kg magnesu barytowego. Nabyłem także pył stalowy, jaki policja stosuje do wykrywania odcisków palców. Sam wymyśliłem całą technologię. Pył mieszałem z terpentyną wenecką, dodawałem do tego farbę odpowiednim kolorze. Układałem na stołach kompozycje z magnesów, które musiałem mocować, by nie zaczęły „tańczyć”. Nakrywałem następnie płótnem, na które wylewałem wspomnianą wcześniej mieszankę z farbami, domalowywałem część obrazu pędzlami, po czym pozostawiałem do zastygnięcia. I tak powstawały obrazy magnetyczne. Pierwszy, powstały przy zastosowaniu tej techniki, ukazywał dwie osoby siedzące naprzeciwko siebie. Od ich głów, które nie miały zaznaczonych rysów, czyli oczu, ust, promieniście rozchodziła się energia. Niedługo potem odwiedził mnie Władysław Hasior. Kiedy wszedł do pracowni i ujrzał ten obraz, powiedział: „Andrzeju, namalowałeś zwiastowanie”. Objęliśmy się, a on dodał jeszcze: „Genialnie!”. Chciałbym, aby obraz ten, który jest prywatną własnością, trafił jako ikona do któregoś z kościołów.