Andrzej Fogtt, malarz, grafik, teoretyk sztuki, architekt, mówi o swoich inspiracjach, pasjach i niezwykłych spotkaniach z niezwykłymi osobistościami. Pretekstem do rozmowy jest wystawa jego prac przygotowana przez Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega.
Wspomniał Pan o architekturze jako jednej ze swoich pasji. Nie mogę zatem nie zapytać o inny głośny Pański projekt Wieży Jedności, wciąż czekający na realizację.
Pomysł zrodził się w 1983 roku. Jadąc taksówką do Franka Starowieyskiego, usłyszałem w radio, że Magdalena Abakanowicz wygrała konkurs na projekt architektoniczny dla paryskiej La Défense. Stwierdziłem, że w takim razie ja zrobię coś dla Warszawy. Wykonałem model z gliny, nawiązujący do jednego z moich obrazów, który prezentowałem na Biennale w Wenecji w 1984 r., ukazujący ukrzyżowaną kobietę, a Warszawa jest przecież kobietą i to po wielokroć ukrzyżowaną i zmartwychwstałą. Powstała dość skomplikowana bryła. Konieczne okazało się użycie skanera laserowego, który pomógłby wszystko odpowiednio przeliczyć. Najbliższy był w Stanach Zjednoczonych. Udało mi się dotrzeć do pracowni i za 1000 dolarów (wyjściowa suma wynosiła 3000 dolarów), został przeskanowany, co następnie pozwoliło na przeprowadzenie wszystkich obliczeń.
Pierwsza prezentacja projektu odbyła się w plenerze nad Wisłą. Dzięki uprzejmości policji wodnej wypłynęliśmy i wbiłem 5-metrowy masz z flagą, oznaczając symboliczne miejsce nad brzegiem Wisły, gdzie wieża ma stanąć.
Wieża Jedności miała i ma w moim zamyśle stanowić m.in. siedzibę międzynarodowego centrum koordynacji organizacji zajmujących się pomocą. A problem skoordynowanych działań pomocowych, zwłaszcza w przypadku wystąpienia klęsk żywiołowych, jakichś kataklizmów jest wciąż aktualny, o czym przekonałem się, będąc naocznym świadkiem tego, co działo się w Borach Tucholskich w 2017 roku. Nie tylko centrum koordynacyjne ma się w niej mieścić, program użytkowy budynku jest bardzo pragmatyczny. Wieża Jedności jest w obecnej sytuacji Polski niezwykle doniosła. Społeczeństwo polskie jest podzielone, zwaśnione, panuje nienawiść, wystarczy iskra, aby wybuchł pożar. Odpowiedzialność m.in. ponoszą opętani żądzą władzy politycy partii rządzącej, ale też nieodpowiedzialni politycy tzw. opozycji.
Niemniej nie tracę nadziei, że Wieża Jedności stanie, Matka Teresa, z którą spotkałem się w 1993 r., powiedziała bowiem, że ją zbuduję.
Makieta ołtarza zaprojektowanego do rzeszowskiego kościoła. Andrzej KaczorowskiOkoliczności tego spotkania były niezwykłe.
Bardzo mi zależało na rozmowie z Matką Teresa, jako przełożoną Zgromadzenia Misjonarek Miłości, zajmującego się pomocą najbiedniejszym. Niestety pomyliłem godziny spotkania, które miało się odbyć o 7 rano, a nie wieczorem, jak sądziłem, i musiałem taksówką pędzić na lotnisko, gdzie oczekiwała mnie Matka Teresa. Padliśmy sobie w ramiona, jakbyśmy znali się od dziesiątków lat. Rozmawialiśmy przez 40 minut, ona po francusku, ja po niemiecku, ale rozumieliśmy się doskonale. Pocałowała mnie w głowę i zapewniła, że wieżę zbuduję. Ze swojej strony przyrzekłem, że jej nazwisko znajdzie się w kamieniu węgielnym. Na pożegnanie poprosiła, abym podał jej dłoń, sięgnęła po coś do torby i włożyła mi do ręki, którą miałem otworzyć dopiero po starcie samolotu, którym miała odlecieć. Aż mnie parzyło. W taksówce zobaczyłem, że są to szkaplerze z Matką Bożą Fatimską. Zapytałem kierowcę, czy jest wierzący. Zaprzeczył, ale szkaplerz wziął, z uwagi na osobę Matki Teresy. Rok później szedłem ulicą Marszałkowską i usłyszałem wołanie: „Panie Andrzeju, panie Andrzeju!”. Biegł ku mnie obcy człowiek, który okazał się tym kierowcą. Powiedział tylko: "Nawróciłem się! Będą woził pana do końca życia za darmo”. Ostatni szkaplerz wręczyłem księdzu pracującemu w Niemczech, który przyjeżdżał do Polski z grupami starszych osób. Kiedy dałem mu i powiedziałem, kto go przekazał, wzruszenie duchownego było ogromne. Ukląkł razem z towarzyszącą mu 30-osobową grupą i u mnie w pracowni wspólnie modliliśmy się.