W regionie sandomierskim jest kilkadziesiąt mogił wojennych żołnierzy poległych na tych terenach, podczas kilku wojen.
Na niejednym cmentarzu można spotkać mogiły pojedynczych żołnierzy, których rodzina lub bliscy mogli pożegnać osobiście i wystawić zasłużony pomnik. Jednak w zdecydowanej większości żołnierskie groby, to zbiorowe mogiły, gdzie leżą obok siebie ci, którzy szli w bój ramię w ramię lub walczyli ze sobą w równej walce. Tak właśnie podczas działań I wojny światowej w jednej mogile grzebano poległych z obu walczących armii, bez rozróżniania na wiarę, wyznanie czy religijność.
Krwawe Zaduszki Wielkiej Wojny
Jednym z najkrwawszych momentów I wojny światowej, które rozegrały się na Sandomierszczyźnie była bitwa nad Opatówką, niewielką rzeką biegnącą pośród pól i wąwozów wyżyny Sandomierskiej.
Wojenna mogiła na cmentarzu świętopawelskim w Sandomierzu ks. Tomasz Lis /Foto Gość Działania wojenne na przełomie października i listopada 1914 r. nie tylko przyniosły ogromne zniszczenia w miejscowościach leżących na linii frontu, ale przede wszystkim ogromną liczbę poległych żołnierzy. – Z dużą ostrożnością można szacować, że ogólne straty w poległych, rannych i wziętych do niewoli na całym froncie bitwy nad Opatówką wyniosły po około 15 tys. żołnierzy każdej ze stron. Pewną wskazówką, jeśli chodzi o liczbę poległych, są dane dotyczące ich miejsc pochówku. Tragicznym elementem tej bitwy było to, że niemal w każdej jednostce czy to rosyjskiej czy austro-węgierskiej znajdowali się także żołnierze narodowości polskiej. Szczególnie dużo Polaków starło się niemal w bratobójczej walce pod Włostowem i Lipnikiem. Cmentarze i mogiły rozsiane na szlaku „zaduszkowej” bitwy nad Opatówką zawierają także ich prochy – opowiada pan Marek Lis, regionalista i historyk.
W Kronice Diecezji Sandomierskiej zachował się opis zdarzeń, w relacji ks. Tadeusza Szubstarskiego, które miały miejsce w parafii Włostów. „Trzy dni spędziliśmy w podziemiach pałacowych, korzystając z gościnności Szambelana Karskiego, wśród licznego grona osób w warunkach oblężenia. Dnia trzeciego, w sam Dzień Zaduszny walka doszła do szczytu. O godz. 3 rano wzmógł się trzask karabinów maszynowych, wtórowany piekielnym wyciem pocisków. Wreszcie wśród wrzasku, przy okrzykach: „hura!” zaczęła się walka na bagnety. Uszy nasze słyszały odgłosy tego tańca piekielnego; nerwy nasze to się prężyły, to rozdzierały się na te wrzaski, jęki i płacz, zlane razem w jeden chaos; a serce nasze czuło, że to z polskiego gardła wydobywają się te okrzyki „hura” i również z polskiej piersi, przebitej bagnetem, wraz z krwią, płynęło ochrypłe wołanie: „o Jezu!”. Był to prawdziwy Dzień Zaduszny”.
Pogrzeb ppor. Karola Niedźwieckiego z Legionów Polskich. Archiwum prywatne O niezwykle krwawych bojach pisał także w Kronice ówczesny proboszcz parafii Malice. „Skutki tej bitwy były straszne: przez prowizoryczny szpital urządzony w Malicach, we dworze, przewinęło się przeszło tysiąc rannych; poległo też bardzo dużo. Piszący te słowa chował w Leszczkowie w jednym tylko grobie 257 austriackich żołnierzy; oprócz tego pochowano jeszcze kilkudziesięciu w Międzygórzu, Słabuszewicach i Wesołówce. Liczba poległych Rosjan niewiadoma, prawdopodobnie jednak jeszcze większa, gdyż zdobywali oni pozycje austriackie. Po stronie austriackiej walczyły pułki tarnowski i rzeszowski, a więc przeważnie Polacy i Rusini”.