- Wyjazd na misje to nie wycieczka, lecz konkretne zadanie do wypełnienia. Tam jedzie się otwartym i gotowym by posługiwać. Posługa misyjna jest piękna, ale i niełatwe – opowiada Joanna Owanek świecka misjonarka.
Jesteśmy tutaj potrzebne
- Kilka miesięcy przed zakończeniem mojego pierwszego kontraktu misyjnego, zostałam zaproszona do współpracy przy projekcie stworzenia szkoły dla kobiet. Ma on na celu naukę od podstaw: pisanie, czytanie, liczenie, znajomość liter i liczb. Nasze studentki to w większości kobiety, które do Ugandy przybyły, jako uchodzący wojenni z Sudanu Południowego. Przybyły tutaj wraz z dziećmi z nadzieją na znalezienie bezpieczniejszego miejsca, w którym mogłyby wychowywać swe dzieci. Ich mężowie zazwyczaj zostali wcieleni do armii w Sudanie – opowiada Joanna Owanek, misjonarka w Gulu.
Szkoła dla kobiet w Gulu w Ugandzie Archiwum misyjne Pomysł utworzenia szkoły zrodził się w bardzo prozaicznych okolicznościach, gdy siostry z jednego ze zgromadzeń zakonnych spotkały kobiety na jednym z okolicznych targów. Podczas rozmowy jedna z kobiet wyznała siostrze, że jej największym marzeniem jest umieć poprawnie zapisać swoje imię i nauczyć się liczyć tak, by jej nikt nie oszukał w trakcie zakupów. Siostry ze wspólnoty św. Moniki, która prowadzi szkołę, pracują także w jednym z obozów dla uchodźców. To właśnie stamtąd najczęściej zapraszane są kobiety do powstałej szkoły. - Sama praca z tymi kobietami jest niesamowita. Każdego dnia podziwiam je, że mają siłę i ogromny zapał, aby zdobyć, choć podstawy wiedzy. A to nie jest takie proste. Codziennie rano zwykle idą w pole, by pracować, dopóki upał pozwala. Następnie wracają do domów, gotują obiad, zajmują się dziećmi, a dopiero potem mają czas na szkołę. Wiele z nich musi pokonać także znaczną odległość, aby przyjść do szkoły. Mimo wszystkich tych trudności, czasem ogromnego zmęczenia, przychodzą, zawsze gotowe do nauki. Kształcimy je także, jak mogą dobrze wychowywać swoje dzieci i pomóc innym – opowiada misjonarka.
Misjonarki w Gulu Archiwum misyjne Wspomina także wzruszające chwile spędzane razem z uczennicami w ich domach. – Ostatnio zaprosiły mnie na obiad, na sudańskie jedzenie. Były więc kisera, greens, doo-doo, fasola i wiele innych przepysznych rzeczy. To, co mnie bardzo uderzyło, to fakt, jak mocno podkreślały, że chcą tworzyć wspólnotę z miejscowymi, że nie chcą żyć jak zamknięta kasta, ale tworzyć relacje, znajdować przyjaciół. Praca z nimi naprawdę dodaje sił i przekonania, że jesteśmy tutaj, jako misjonarze bardzo potrzebni – dodaje Joanna.