Michał Śmielak, sandomierzanin, pasjonat dawnych dziejów zaangażowany w ruch rekonstrukcji historycznych, mówi o swojej debiutanckiej powieści.
Za kilka dni, dokładnie 18 marca, w księgarniach pojawi się "Znachor", pierwsza książka wydana, ale nie pierwsza napisana przez Michała Śmielaka.
Marta Woynarowska: Za sześć dni premiera Pańskiej debiutanckiej książki pt. "Znachor". Czy są w niej może jakieś nawiązania do powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza noszącej ten sam tytuł?
Michał Śmielak: Nie (uśmiech). Zresztą to nie jest tytuł wymyślony przeze mnie, ale nadany przez wydawcę. Poza tym, przeprowadziłem małe badanie pytając o tytuł "Znachor". Niektórzy odpowiadali, zwłaszcza ci w średnim wieku, że był taki film, o książce Dołęgi-Mostowicza prawie nikt nie pamiętał, a młodsze pokolenie nie słyszało ani o jednym, ani o drugim, co jest bardzo smutne. Dlatego nie mam obaw. Zresztą jest to kryminał, bo jak się mieszka w Sandomierzu, to trzeba pisać kryminały (śmiech). Moją książkę miłośnicy tego gatunku określają mianem thrillera, akcja skupia się bowiem na pościgu za mordercą, nie zaś na rozwiązaniu samej zagadki kryminalnej. Uciekłem się do rzadko spotykanego ujęcia powiązania akcji z historią. Zarówno wątek główny, jak i poboczne, są mocno związane z wydarzeniami z zamierzchłej przeszłości, kiedy dochodziło do tzw. polowań na czarownice. Zatem moja książka nie ma zupełnie nic wspólnego z przedwojenną powieścią.
Mroczne i dramatyczne to czasy. Jak zrodził się pomysł, by do nich sięgnąć?
Pasjonuję się historią. Wraz z kolegami z Grupy "Sarmata" udzielamy się w ruchu rekonstrukcji historycznych. Więc pewną rolę odegrało zainteresowanie historią, ale w tym przypadku bardziej zaważyły lata, kiedy pracowałem jako przewodnik w Zamku w Baranowie Sandomierskim. W jednej z sal ekspozycyjnych prezentowane były dawne, wymyślne narzędzia tortur. Wchodząc do niej zadawałem grupom pytanie: czy wiedzą, kiedy odbywały się owe słynne polowania na czarownice? I proszę sobie wyobrazić, iż przez dwa lata, które przepracowałem w zamku, nie zdarzyło się, by ktoś w pierwszym zdaniu udzielił poprawnej odpowiedzi. Zawsze padało, że w średniowieczu. Największe natomiast natężenie to ostatnie dziesięciolecia XVI i pierwsze XVII wieku. Gdy pytałem, ile owych rzekomych czarownic spłonęło na stosie, zwiedzający zaczynali iść w miliony. Tymczasem w Polsce, w stosunku do innych krajów europejskich, zwłaszcza niemieckich, był to proceder na o wiele mniejszą skalę i bynajmniej nie szedł w tysiące. W procesach od XVI do końca XVIII stulecia oskarżonych było nieco ponad 1300 osób obojga płci, w całej Europie i Ameryce Północnej mniej więcej w tym czasie wykonano ok. 35 tysięcy egzekucji. To wszystko dość mocno utkwiło mi w głowie. Kiedy przystąpiłem do pisania książki, w której chciałem poruszyć wątek fałszywych uzdrowicieli, naciągających ludzi, oszukujących i narażających ich zdrowie i życie, powróciły wspomnienia z baranowskiego zamku, znajdując swoje miejsce na jej kartach. Wśród oskarżanych o czary były wszak osoby parające się znachorstwem, ziołolecznictwem. Oba te wątki zazębiły się i spięły w jedną spójną opowieść.
Jest Pan sandomierzaninem. Czy akcję umieścił Pan zatem w Sandomierzu, bądź co bądź mającym już mocno ugruntowaną pozycję w literaturze, filmie i serialach jako miasta o wysokiej przestępczości?
Nie, chociaż przez chwilę pojawia się w książce, nie byłem bowiem w stanie jako sandomierzanin go pominąć. I jedna z ofiar mordercy ginie w Sandomierzu, ale serialowy Ojciec Mateusz tym razem nie będzie uczestniczył w śledztwie (śmiech). Akcję jednak, z racji tematyki, która bardziej kojarzy się ze wschodnimi terenami, gdzie jeszcze dzisiaj można spotkać szeptuchy, uzdrawiaczki, osadziłem w Dubiecku i jego okolicach, które dobrze znam. Zdecydowanie lepiej pisze się, gdy odwołuje się do znajomych terenów. Piękny zamek, rozległe lasy i wzniesienia Pogórza Dynowskiego dodają atmosferę dzikości. Dla mnie było to idealne miejsce na osadzenie głównej akcji.
"Znachor" jest Pana debiutem książkowym, ale nie literackim.
W listopadzie ubiegłego roku, a zatem kilka miesięcy temu, ukazało się moje opowiadanie pt. "Ostatni" w antologii "Gladiatorzy", która wyszła nakładem wydawnictwa Fabryka Słów, specjalizującego się w fantastyce. Chociaż moja nowela o fantastykę zaledwie się ociera, o wiele więcej ma wspólnego z historią.
Wydawnictwo ogłosiło konkurs na opowiadanie osnute wokół tematu gladiatorów. Miałem jakiś pomysł, napisałem zatem, wysłałem, ale bez większej nadziei. Tymczasem ku memu zaskoczeniu spodobało się i zostało dołączone do antologii. Odbiór przez czytelników i recenzentów był dla mnie bardzo miły. Jednak wolę pisać kryminały, w których czuję się zdecydowanie lepiej, niż w fantastyce.