Stawy, łąki, las, restauracja z doskonałymi daniami rybnymi i spokój od miejskiego zgiełku. To wszystko oferuje Przystanek Stawy, czyli gospodarstwo rybackie w Grębowie.
Przed nami długi sierpniowy weekend, więc część z nas zastanawia się, gdzie blisko, a w miłym otoczeniu, spędzić tych parę dni. Niemal pośrodku trójkąta tworzonego przez Sandomierz, Tarnobrzeg i Stalową Wolę znajduje się enklawa, zapewniająca miłośnikom wypoczynku na łonie przyrody spokój, niepowtarzalne widoki i świetne jedzenie, wędkarzom zaś ich ulubiony relaks, czyli łowienie ryb.
Miejsce to powstało blisko 100 lat temu, a dzisiejsze oblicze zawdzięcza pasji.
Stawy w pobliżu Jamnicy, pod lasem zwanym w okolicy Borkiem, założył w dwudziestoleciu międzywojennym właściciel dóbr w Grębowie Seweryn Dolański. Zakończenie ich budowy uwieńczył fundacją figury Chrystusa, powszechnie określanej jako „Święty”, ustawionej przy samym lesie nad brzegiem dwóch stawów. W latach powojennych, po wywłaszczeniu w ramach reformy rolnej przeprowadzonej przez władze komunistyczne, przejęło je Państwowe Gospodarstwo Rybackie z siedzibą w Budzie Stalowskiej. Wówczas grębowskie gospodarstwo znacząco powiększyło swoją powierzchnię, dzięki budowie kilku nowych stawów. W wyniku przemian ustrojowo-gospodarczych w latach 90. stawy ponownie stały się własnością prywatną, trafiając w ręce człowieka obytego z nimi od dzieciństwa.
- Do punktu, w którym obecnie jestem, wiodła długa droga. Można rzec, że to już historia - mówi z uśmiechem Tadeusz Bałata, właściciel gospodarstwa rybnego w Grębowie. - Zaczęła się ponad 60 lat temu. Mieszkałem z rodzicami w Budzie Stalowskiej, gdzie wówczas prężnie działało Państwowe Gospodarstwo Rybackie, utworzone po II wojnie na bazie upaństwowionych stawów należących do Tarnowskich, właścicieli Dzikowa. Po ukończeniu szkoły podstawowej postanowiłem uczyć się dalej w liceum ogólnokształcącym w Nowej Dębie, do której miałem najlepszy dojazd. Egzaminy zdałem, ale niestety z braku miejsc nie zostałem przyjęty. To były czasy potężnego wyżu demograficznego. Na jedno miejsce było pięciu kandydatów. Zaproponowano mi Tarnobrzeg, ale nie miałem czym dojechać, komunikacja była fatalna. Jeszcze gorzej było dostać się do Stalowej Woli. Wówczas dyrektor gospodarstwa rybackiego pan Mleczko, który doskonale znał moich rodziców i mnie, tym swoim nosowym głosem powiedział mi: „A może by z ciebie rybak był?” i zaproponował, abym złożył dokumenty do Technikum Rybackiego w Sierakowie w Wielkopolsce. Popatrzył jeszcze na mnie, a ja byłem wówczas taki mikrus, ze
Łowisko jest rajem dla wędkarzy. Marta Woynarowska /Foto Gość
Czytaj dalej na następnej stronie