- Mogę powiedzieć, że pierwszy splot mojej pracy twórczej z wikliną pojawił się 50 lat temu - mówi artysta Stanisław Dziubak.
W Tarnobrzeskim Domu Kultury prezentowana jest wystawa jego prac, które dobitnie potwierdzają słowa artysty.
- Na ekspozycji prezentuję zarówno rzeźby, jak i obrazy, a właściwie swego rodzaju półreliefy, łączące w sobie elementy malarstwa oraz wiklinowej płaskorzeźby, jeśli można użyć takiego określenia. Kompozycje trójwymiarowe są wyrazem mojej fascynacji, towarzyszącej mi przez ostatnie lata, czyli anemochorii, a mówiąc prościej - wiatrosiewności. Stąd rzeźby nawiązujące do form utożsamianych z dmuchawcami, rzepami - owocami łopianu, kojarzonymi z kruchością, niestałością, przelotnością i przemijaniem, a zatem cechami i procesami ziemskiego bytu natury, którego częścią jest także człowiek. Jednocześnie jednak pod tą kruchością kryje się przemożna chęć życia, wola przetrwania. Roznoszone, rozsiewane przez wiatr nasiona to nadzieja na nowe życie - wyjaśnia Stanisław Dziubak. - Być może jest to moja pożegnalna wystawa, nieuchronnie bowiem zbliża się emerytura - dodaje z uśmiechem.
Natomiast druga część wystawy, prezentującej przede wszystkim prace łączące malarstwo i wiklinę, dotyczy zagadnienia relacji - w tym także relacji różnych technik i materiałów zestawianych przez artystę.
W lipcu wystawa będzie także udostępniona w Arboretum w Bolestraszycach, gdzie część rzeźb wzbogaci plenerową ekspozycję wiklinowych dzieł, wśród których od blisko 20 lat znajdują się również prace Stanisława Dziubaka.
- W Arboretum jest między innymi labirynt wykonany przeze mnie z „żywej” wikliny, który wiosną okrywa się zielonymi listkami. Wierzbina nie jest rośliną długowieczną, dlatego co jakiś czas zachodzi konieczność uzupełniania, naprawiania labiryntu. W charakter wikliny wpisana jest przemijalność, to nie jest granit, marmur, czyli materiał o dużej wytrzymałości, odporności na czynniki zewnętrzne. Wiklinowe rzeźby dość łatwo i szybko ulegają destrukcji, ale mnie to bynajmniej nie deprymuje, nie zniechęca. Wręcz przeciwnie, jestem z tym faktem pogodzony, tak jak z przemijaniem naszego ludzkiego życia. Jedni umierają, robiąc miejsce dla rodzących się i tak też jest z wiklinowymi rzeźbami. Kiedy jedne ulegną zniszczeniu, w ich miejsce pojawiają się nowe. Ot, taka pokoleniowa zastępowalność. Wiklina ma jeszcze jeden istotny dla mnie wymiar, pozwala łączyć ze sobą naturę i kulturę - zauważa.
Połączenie malarstwa z wikliną. Marta Woynarowska /Foto Gość