O. Karol Wielgosz OP, przeor klasztoru ojców dominikanów w Tarnobrzegu, zdradza niektóre plany pracy na bliższą i dalszą przyszłość.
Marta Woynarowska: Może nie wszyscy pamiętają, ale Ojciec miał już okazję poznać Tarnobrzeg, pracować, nawet uczyć młodzież w Gimnazjum nr 3.
O. Karol Wielgosz OP: Spędziłem w Tarnobrzegu 11 miesięcy i 10 dni od lipca roku 2008 do czerwca 2009. Ten krótki pobyt był już właściwie przygotowaniem do wyjazdu na misje.
Udał się Ojciec w daleką podróż, bo aż do Ameryki Południowej, na archipelag Małych Antyli.
Podjąłem posługę na Trynidadzie. Był to czas bardzo intensywnej pracy, pełniłem obowiązki proboszcza, będąc w dodatku jedynym kapłanem parafii liczącej 10 tysięcy wiernych, co w warunkach polskich jest niewyobrażalne. Dzięki jednak zaangażowaniu, aktywności mieszkańców, chętnie biorących współodpowiedzialność za sprawy parafialne, okazało się, że posługa nie stanowiła problemu, mimo, iż miałem wiele innych obowiązków. Dla mieszkańców Trynidadu jest rzeczą naturalną dbanie o kwestie materialne, finansowe i urzędnicze związane z funkcjonowaniem parafii, a wynika to z prostej przyczyny - bardzo małej ilości duchownych, którzy nie są w stanie sprostać wszystkim obowiązkom, takim jak np. w Polsce.
Wrócił Ojciec do kraju i oto przed trzema miesiącami został przeorem klasztoru i jednocześnie proboszczem parafii pw. Wniebowzięcia NMP.
Po powrocie do Polski pracowałem w klasztorach w Katowicach w św. Annie oraz w Krakowie. W tym czasie podjąłem dodatkowe studia z teologii. W tym roku w planach był mój wyjazd do Australii, gdzie wspólnie z doskonale znanym w Tarnobrzegu o. Pawłem Barszczewskim, byłym przeorem tutejszego konwentu, mieliśmy budować tamtejszą wspólnotę. Okazało się jednak, że byłem potrzebny tutaj w Polsce, konkretnie w Tarnobrzegu. Stąd mój wybór służenia tarnobrzeżanom.
Ma Ojciec już spore doświadczenie w pracy proboszcza parafii. Czy po trzech miesiącach pobytu w Tarnobrzegu udało się już Ojcu wejść w sprawy parafialne oraz miasta?
Ciągle jeszcze nie. Jest bardzo wiele spraw stricte administracyjnych, pochłaniających mnóstwo czasu, kosztem radości normalnego duszpasterzowania. Niemniej dzięki wyjątkowej otwartości, życzliwości z jaką tarnobrzeżanie się do nas, dominikanów, odnoszą, co zresztą podkreśla wielu braci, mających okazję do chociażby chwilowego pobytu w Tarnobrzegu, w jakiej mierze wszedłem w sprawy tutejszej społeczności. Niemniej będąc osobą z zewnątrz trudno wniknąć, zagłębić się we wszystkie warstwy życia niewielkiego miasta, bo jest ono bogate: ludzkie, inspirujące, tragiczne.
Skoro mowa o społeczności, chciałabym spytać jak postrzega Ojciec rolę klasztoru i jego miejsce w życiu miasta?
Przez parę stuleci klasztor przynależał do Dzikowa, jako klasztor około-dworski, zaś sam Tarnobrzeg należał do parafii miechocińskiej. Szczególnie mocno klasztor zaistniał w świadomości mieszkańców miasta, gdy została przy nim utworzona parafia, obejmująca cały Tarnobrzeg. Tu wszyscy przyjmowali sakramenty, uczęszczali na lekcje religii. To zapewnia mu i dziś ważne miejsce na emocjonalnej mapie miasta. Sądzę jednak, że nie powinien on być tylko centrum administracji i edukacji katolickiej, ale również miejscem świadomego poszukiwania Pana Boga, ośrodkiem duchowości. Chcielibyśmy, aby stał się celem, do którego ludzie przychodzą, nie dlatego, że czują się zobowiązani z jakiegoś powodu, lecz z pragnienia pogłębienia swej wiary, znalezienia się między niebem a ziemią, by użyć takiej poetyckiej metafory. Bo klasztor to taka przestrzeń, tacy ludzie, którzy są między niebem i ziemią - trochę tu, a trochę tam. Przyszłość klasztoru i jego służba dla miasta, jako wspólnoty, winna właśnie na tym polegać, na uświadomieniu, że jest to miejsce zamieszkane przez Boga i Jego sługi - braci kaznodziejów posiadających swój charyzmat i zapraszających w ramach duchowości dominikańskiej do poznawania Boga, znalezienia w Nim pokoju i szczęścia i dzielenia się Nim z tymi, którzy źle się mają.