Poznawali się i zakochiwali w czasach i miejscach, które miłości nie sprzyjały. Wbrew, zdawałoby się, zdrowemu rozsądkowi, w imię uczucia narażali siebie, jakby chcieli zamanifestować, że mimo starań oprawców zachowali w sobie człowieczeństwo.
Przed paroma laty publikowaliśmy tekst o związkach, miłościach w „czasach zarazy”, bo jak inaczej nazwać wojnę, czas obozów koncentracyjnych, czas zagłady wszystkiego co ludzkie? Opowiadał o nich Piotr Duma, historyk, regionalista, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Gorzycach.
Warto dzisiaj we wspomnienie św. Walentego, patrona zakochanych, mając ponadto na względzie niedawne obchody Dnia Pamięci Ofiar Holokaustu i zbliżający się Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” przypomnieć jego opowieść o kobietach, mężczyznach, którzy potrafili kochać nawet w ziemskim piekle.
Słowo znaczyło słowo
- W trakcie swoich badań, gromadzenia materiałów do kolejnych publikacji stykam się z różnymi ludzkimi historiami. Niektóre z nich mogą się wydawać wręcz nierealne, a jednak są prawdziwe. Życie to najlepszy scenarzysta - stwierdza Piotr Duma. - W drugim tomie mojej serii „Tarnobrzeskich śladów” przybliżyłem miejsca związane z majorem Hieronimem Dekutowskim ps. Zapora, pochodzącym z Tarnobrzega żołnierzu wyklętym. - Zbierając materiały, wczytując się w różne książki, archiwalia, zacząłem odkrywać także to mniej znane oblicze „Zapory”, postrzeganego przede wszystkim z perspektywy żołnierza, patrioty, męczennika za sprawę. Tymczasem był to młody człowiek, który oprócz miłości do ojczyzny, zapałał głębokim uczuciem do dziewczyny.
Mural poświęcony mjr. H. Dekutowskiemu w Tarnobrzegu Marta Woynarowska /Foto Gość W czasie II wojny światowej służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, gdzie przedostał się po ucieczce z obozu internowania na Węgrzech. Po upadku Francji zdołał dotrzeć do Anglii. W 1943 roku został przerzucony do kraju jako jeden z cichociemnych, gdzie walczył w szeregach Armii Krajowej. Po wycofaniu się Niemców i wejściu wojsk sowieckich zdecydował się na powrót do podziemia, tym razem antykomunistycznego.
- Nie wiem, czy tak w rzeczywistości było... - zastrzega Piotr Duma - ... ale po lekturze wspomnień dotyczących Dekutowskiego wyłania się nam człowiek mimo młodego wieku o niezwykłym wręcz poczuciu odpowiedzialności. Dla żołnierzy ze swego oddziału był niczym ojciec, żył ich problemami, dbał o wyżywienie, odzienie, codzienne sprawy bytowe. Kiedy natrafiłem na informację mówiącą o decyzji dotyczącej powrotu do partyzantki i zerwaniu zaręczyn z narzeczoną Teresą Partyką - sanitariuszką AK i studentką medycyny - od razu nasunęła mi się myśl, że zrobił to dla niej. Ze zwyczajnej troski i odpowiedzialności za nią, wypływającej z autentycznej miłości. Nie zerwał zaręczyn dlatego, że już jej nie chciał, przestał kochać. Zdawał sobie sprawę, iż z tej kolejnej walki najprawdopodobniej nie wyjdzie żywy, a w najlepszym przypadku trafi na wiele, wiele lat do więzienia lub, jeśli fortuna będzie mu sprzyjać, zdoła uciec za zieloną granicę, na zawsze opuszczając Polskę i ją. Nie chciał zwyczajnie wiązać jej życia. Zwalniając ze słowa, a dawniej słowo to była świętość, zwrócił dziewczynie wolność, by mogła sobie ułożyć kiedyś życie. Nie chciał, tak mi się wydaje - podkreślam, że są to wszystko tylko moje przypuszczenia - by jako jego narzeczona doświadczyła szykan ze strony władz komunistycznych, by nie była traktowana jako obywatel drugiej czy nawet trzeciej kategorii. To był wyraz prawdziwej miłości. Ale czy tak faktycznie było, wiedzieli o tym tylko Teresa Partyka-Gaj i sam „Zapora”. Ale chciałbym to tak widzieć. Zresztą ich pokolenie do kwestii uczuć i odpowiedzialności za drugą osobę podchodziło bardzo poważnie. Tak było również w przypadku dwóch par, które stały się symbolami miłości w miejscu, gdzie zdawałoby się, że królowała tylko śmierć.
Romeo i Julia z Auschwitz