Czterdzieści pięć prac reprezentatywnych dla całej twórczości Edwarda Dwurnika można obejrzeć na wystawie w tarnobrzeskim muzeum.
Wszystkie obrazy pochodzą z prywatnej kolekcji, a część z nich udostępniona jest szerokiej publiczności po raz pierwszy.
- Nasza wystawa, na której znajdują się zupełnie inne prace niż na ekspozycji „75 x 75” prezentowanej jeszcze w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu, niestety nosi w podtytule „in memoriam”, chociaż nie tak miało być. Rozmawiałem z Edwardem Dwurnikiem jeszcze na miesiąc przed jego śmiercią i artysta zapowiedział swą obecność na wernisażu. Niestety stało się inaczej i nasza wystawa przemieniła się w hołd dla zmarłego przed paroma miesiącami artysty - mówi Tadeusz Zych, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega. - Obok klasycznych „dwurników”, jak niektórzy określają obrazy charakterystyczne dla malarza, można zobaczyć dzieła nieco zaskakujące. Świadczy to tylko o jego wielkiej wszechstronności, ale jednocześnie potwierdza, że był wierny swoim wyborom i swej artystycznej drodze.
Na tarnobrzeskiej ekspozycji można zatem zobaczyć pierwszy z najsłynniejszych cykli Dwurnika, który tworzył niemal do końca życia, czyli „Podróże autostopem”. Składają się na niego weduty ukazujące miasta, które znalazły się na drodze jego podróży głównie po Polsce, ale są również widoki europejskich stolic. „Podróże autostopem” są najpełniejszą egzemplifikacją zauroczenia Dwurnika Drowniakiem. Największą fascynacją malarza stała się bowiem twórczość Nikifora, czyli Epifaniusza Drowniaka, z którą „na żywo” zetknął się podczas wakacji 1965 roku, jeszcze jako student warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W kieleckim Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki prezentowana była wystawa prac Nikifora. „W przenośni, ale padłem [na kolana – przyp. mw]. Koledzy mówili, że zwariowałem. Przede wszystkim zafascynowała mnie jego wyobraźnia. To, jak budował swoje pejzaże, domy krynickie, i to mi się spodobało” - mówił w wywiadzie rzece „Moje królestwo” przeprowadzonym przez Małgorzatę Czyńską. Dalej zaś stwierdził: „Więc malowałem à la Nikifor - on mi pokazał perspektywę i w ogóle zachwycił. Mimo to doświadczenie jego sztuki było dla mnie jedynie przewrotnym rozpędem we własnym kierunku”.
Był to czas poszukiwania przez młodego artystę swojej własnej drogi. Jak przyznawał we wspomnianym wywiadzie, rok 1965 był dla niego trudny, miotał się pomiędzy różnymi formami, tematami, z których żaden nie okazywał się tym właściwym.
Wystawa Nikifora dodatkowo obudziła w nim wspomnienia z dzieciństwa, kilku lat spędzonych w Józefowie, miasteczku zabudowanym drewnianymi domami z werandami w stylu nadświdrzańskim, zwanym też świdermajer. „[…] kiedy zetknąłem się z akwarelami Nikifora, wspomnienia, otoczenie, w którym wyrosłem, w pewien sposób podbiły znaczenie tych akwarel i nabrały one dla mnie jeszcze większego znaczenia i mocno wpłynęły na moją psychikę” - wyjawiał w „Moim królestwie”. „Rysunek nr 1”, noszący datę 13 czerwca 1965 roku, artysta przyjął za początek swojej twórczości.
Pod wpływem zachwytu krynickim twórcą w 1966 roku rozpoczął pracę nad cyklami „Podróże autostopem” i „Warszawa”. Przekładał małe Nikiforowe akwarele na swoje wielkoformatowe obrazy, w których jak u Drowniaka piętrzą się domy, kamienice, Pałace Kultury, wielkie budowle ujęte z wysokiej perspektywy, obrysowane wyraźnym konturem.
Na tarnobrzeskiej wystawie obok „czystych” wedut, jak np. Płocka, Lublina czy Paryża, w których artysta skoncentrował się tylko na architekturze, a należących do tzw. błękitnych miast, jest cały przekrój widoków miejscowości, gdzie na ulicach, placach kłębi się ludzki tłum. Nie stanowi on jednak tylko dodatku, każda z ukazanych postaci wykonuje konkretną czynność, ma coś do powiedzenia. Malarz chętnie umieszczał na nich również zwierzęta, jak np. na płótnach „Karpacz”, „Pułtusk”, „Moskwa”.