Doktor Olga Blanka Lilien przez całe swoje życie wypełniała przykazanie miłości bliźniego.
Wielu tarnobrzeżan starszego i średniego pokolenia pamięta malutką, przygarbioną postać starszej pani przemierzającej pieszo miasto wszerz i wzdłuż w drodze do pacjentów. Chociaż była pediatrą, pomagała również starszym osobom, zwłaszcza samotnym i ubogim, nie pobierając od nich żadnych opłat.
W Wigilię minie 115. rocznica urodzin doktor Olgi Blanki Lilien, która przyszła na świat we Lwowie w pełni zasymilowanej, inteligenckiej rodzinie o korzeniach żydowskich. Na wybór zawodu medyka przez przyszłą panią doktor z pewnością miał wpływ jej ojciec, również lekarz, wzięty i bardzo ceniony we Lwowie.
Studia medyczne na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza ukończyła w 1927 roku. Na jej dyplomie widnieje podpis prof. Rudolfa Weigla, już wówczas uznanego przez szerokie gremia naukowe za swoje badania nad wynalezieniem szczepionki przeciw tyfusowi.
Po ukończeniu studiów Olga Lilien wyjechała na praktyki do Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Francji. Dla znającej języki niemiecki, angielski i francuski świat stał otworem. Powróciła jednak do rodzinnego Lwowa, gdzie pracowała początkowo w jednym z tamtejszych gimnazjów, a następnie w Państwowym Zakładzie Higieny pod kierownictwem słynnego bakteriologa dr. Henryka Meisla. Ustabilizowane życie i widoki na karierę naukową zniszczył jednak wybuch II wojny światowej. W 1940 r. zmarł jej ojciec, ona sama zaś została w ramach represji za inteligenckie pochodzenie zesłana przez władze sowieckie do pracy w Łopatyniu. Prawdziwy dramat nastąpił jednak w 1941 roku, po wkroczeniu wojsk niemieckich. Od niechybnej zguby, grożącej jej jako osobie pochodzenia żydowskiego, uratowała ją Halina Szymańska, po mężu Ogrodzińska, przyjaciółka Olgi Stande, siostrzenicy lekarki, wysyłając ją do swojej siostry Barbary Szymańskiej, pracującej w szkole rolniczej w Mokrzyszowie. Barbara Szymańska z kolei zwróciła się z prośbą o pomoc do dr. Mariana Stanisława Połowicza, dyrektora szkoły, który zatrudnił Olgę Lilien, noszącą wówczas zmienione nazwisko (Mazur), jako pomywaczkę i pomoc kuchenną w internacie. Zdecydowanej postawie dyrektora Połowicza oraz prawości mieszkańców Mokrzyszowa chroniących lekarkę zawdzięczała ocalenie z Zagłady.
Mała uliczka, łącząca pl. Bartosza Głowackiego z ul. Kościuszki, nazwana została imieniem pani doktor Marta Woynarowska /Foto Gość