Siedem lat temu przyszła wielka woda na Wiśle, która zalała kilka tysięcy gospodarstw w okolicach Sandomierza.
Wyjściem była tylko ewakuacja
– Niech sobie ksiądz wyobrazi, my mieszkamy niecałe 100 metrów od miejsca, gdzie pękł wał. Woda była u nas w ciągu kilku minut. Mieszkaliśmy razem z ojcem, który miał wtedy 90 lat. Brat tylko zdążył wypuścić konia ze stajni i ledwo wrócił do domu. Została nam ucieczka na strych. Słuchaliśmy, jak woda przewraca meble na dole. Przez okno na dachu patrzyliśmy, jak woda niszczy domy sąsiadów. Czekaliśmy na najgorsze. Na nas szedł główny nurt powodzi. Uratowało nas to, że dwa słupy elektryczne, przewracając się, wsparły się o nasz dom, na nich zatrzymały się wierzby, które wyrwała woda i tak dom osłoniła przypadkowo powstała zapora. Do 17.00 nikt do nas nie mógł dotrzeć, choć próbowała straż i wojsko z ciężkimi amfibiami. Nurt był za silny i nie dawali rady. Dopiero córki zaalarmowały służby i wysłano po nas helikopter z pogotowia lotniczego. Ewakuowano nas z dachowego balkonu. Na poddaszu został pies i kot, które przeżyły tydzień bez jedzenia – opowiada Kutyła Mieczysława z Koćmierzowa.
Ewakuacja zalewanych miejscowości Archiwum redakcji GN Woda bardzo szybko zalewała okolicę. Niektórzy mieli dosłownie tylko chwilę, by zabrać z domu najbardziej potrzebne i cenne rzeczy. Wielu mieszkańców Sandomierza, Trześni, Sokolnik, Wielowsi, Sobowa i innych okolicznych miejscowości nie chciało opuszczać domów. Chronili się na wyższych piętrach lub strychach. Jednak woda z godziny na godzinę rosła i wielu zmuszonych było do ewakuacji.
Akcja ewakuacyjna Archiwum redakcji GN Po kilku godzinach od rozerwania wału do ewakuacji używano już tylko łodzi, których było za mało. Większość strażaków przybyła z odległych stron Polski, np. z Gdańska, Białegostoku czy ze Śląska, więc w każdej łodzi musiał być ktoś znający topografię terenu, aby dotrzeć tam, gdzie proszono o natychmiastową pomoc. Przy sandomierskim moście czekały busy Caritas, które wywoziły ewakuowanych do centrum Sandomierza.
Bp Krzysztof Nitkiewicz w drodze do powodzian Archiwum redakcji GN W bezpośrednią akcję niesienia pomocy duchowej i materialnej włączyli się biskupi oraz wielu kapłanów. Niektórzy z nich, jak proboszcz z Trześni ks. prałat Marian Kondysar i proboszcz z Tarnobrzega-Sobowa ks. Andrzej Maczuga podzielili los powodzian. Tego drugiego ewakuowali go dopiero policjanci, którzy z bp. Krzysztofem Nitkiewiczem przypłynęli łódką do plebanii.