Wigilia pod palmą w temperaturze ponad 30 stopni Celsjusza przy choince zrobionej z gałązki krotonu i kwiatu hibiskusa to Boże Narodzenie w Papui Nowej Gwinei, które po raz pierwszy spędził wśród swoich parafian ks. Grzegorz Kasprzycki.
Mimo że w tym roku pogoda nas rozpieszcza i chyba zatęskniliśmy za śnieżnymi świętami to trudno sobie wyobrazić święta w temperaturze ponad 30 stopni i wilgotności dochodzącej do 95 proc. – Okres świąt Bożego Narodzenia to tutaj czas pory deszczowej, więc w samą wigilię od rana na horyzoncie wisiały ciężkie chmury zapowiadające długie godziny deszczu. W Bitokara, mojej parafii, wstaje się wcześnie, bo nie sposób spać przy śpiewie ptaków i pokrzykiwaniach ludzi, którzy od wczesnych godzin rannych krzątali się przy parafii. Podczas porannej modlitwy cieszyłem się, że kilka dni wcześniej założyłem siatki przeciw owadom, bo od kilku już dni na zewnątrz trudno się ogonić od całej chmary komarów – opowiada ks. Grzegorz Kasprzycki. Rankiem w sam dzień wigilii musiał najpierw podłączyć linię elektryczną od generatora do plebanii, a potem jak przystało na dzień przedświąteczny wziął się za sprzątanie. – Tutaj nie możemy narzekać na zimno. W wigilię przedpołudniem było 32 stopnie Celsjusza. Od rana parafianie przygotowywali otoczenie i samą świątynię na święta. Kosili trawę i sprzątali wokół kościoła. Podziwiałem ich, że dawali radę pracować w pełnym słońcu. W kościele dzieci robiły świąteczne dekoracje. Przyniosły gałązki krotonu, które używane są jak nasze gałązki jodłowe. Mężczyźni przygotowywali szopkę (w tutejszym języku hałs bilong bulmakau) i żłóbek (bokis kaikai bilong ol bulmakau) – relacjonuje misjonarz. Jak opowiada w jego mieszkaniu też stanęła papuańska choinka z gałązki krotonu i kwiatu hibiskusa. W sam dzień wigilii odprawiał trzy Msze św., dwie w pobliskich kaplicach i o północy w głównym kościele. Liderzy kościołów już wcześniej zobowiązali się zadbać o transport. - Pierwsza papuańska taksówka miała przybyć o 16.00. Niestety nawet się nie łudziłem że będzie na czas. Papuasi nie noszą zegarków dlatego po chwili oczekiwania wraz z grupką ministrantów (kundar) ruszyłem pieszo w kierunku miejscowości Ganeboku gdzie miała być pierwsza Msza św. Po drodze zabrał mnie samochód z posterunku policji i podrzucił parę kilometrów do krzyżówki. Tam po 30 min. oczekiwania pojawiła się umówiona ciężarówka ale na niej pełno tubylców wracających z miasta z zakupami. Misjonarze mają przywileje dlatego zasiadłem w kabinie na zwolnionym miejscu – opowiada misjonarz.