Wigilia pod palmą w temperaturze ponad 30 stopni Celsjusza przy choince zrobionej z gałązki krotonu i kwiatu hibiskusa to Boże Narodzenie w Papui Nowej Gwinei, które po raz pierwszy spędził wśród swoich parafian ks. Grzegorz Kasprzycki.
W pierwszej kaplicy zaczął nabożeństwo z godzinnym opóźnieniem. - Ludzie się jednak nie rozeszli i cierpliwie czekali na Mszę św., której w wigilijny wieczór nie mieli już kilku dobrych lat. Atmosfera wypełnionej po brzegi kaplicy wynagrodziła mi trud drogi. Odkryłem po raz kolejny prawdę że „kto wierzy nigdy nie jest sam”. Nie było tylko kolędy „Wśród nocnej ciszy”, ale były równie piękne papuańskie śpiewy na głosy – wspomina. Po Mszy ruszył do kolejnej kaplicy. - W tej miejscowości parafianie przygotowali mi powitanie po objęciu funkcji proboszcza. I właśnie tutaj po raz pierwszy poznałam jakie przywileje mają pierworodne dzieci. Parafianie nie omieszkali się dowiedzieć, że jestem pierwszym dzieckiem swoich rodziców, dlatego przygotowali mi tradycyjny obrzęd (kustom), przypisany pierworodnemu – opowiada. Po Mszy były uściski rąk, życzenia oraz coś na wynos na bożonarodzeniowe świętowanie. - Przechodząc przez kaplicę musiałem uważać na śpiące na twardym betonie dzieci, które nie potrzebują do spania miękkich łóżek. Potrafią usnąć niemal na wszystkim – wspomina. Do głównej stacji zabrał go szpitalny ambulans, który na daną chwilę był jedynym dostępnym samochodem.
Papuasi nie przygotowują wigilijnej wieczerzy, nie łamią się opłatkiem wiec jak wspomina misjonarz na kolację zjadł pozostały z obiadu ryż z ananasem i kilka łyków kawy. – I choć wydawać by się mogło, że Wigilia dla Papuasów to dzień jak co dzień, to jednak to tylko zewnętrzne złudzenie. Gdzieś głęboko w ich oczach widać radość z Bożego Narodzenia i Mszy pasterskiej, której jak się dowiedziałem nie było od czasu gdy wyjechali ostatni biali misjonarze z Niemiec. Na miejscu w kościele parafialnym Msza św. rozpoczęła się uroczyście, z kadzidłem. Jednak o dziwo na początku była tylko garstka ludzi. Z czasem jednak kościół wypełnił się po brzegi. Cóż, pomyślałem, ja mam zegarek a oni maja dużo czasu – dodaje misjonarz. I tak minęła mu pierwsza wigilia pod palmami na wyspach wielkiego oceanu. Na uroczystość Bożego Narodzenia zaplanował dwie Msze święte. - Do pierwszej stacji trzeba maszerować dwie godziny. Oby tylko nie było deszczu – kończył wigilijną opowieść ks. Grzegorz Kasprzycki.