Pożar na zamku dzikowskim wybuchł w nocy. Ogień zauważono o godz. 3. Paliły się dach i strych zamku. Łunę zobaczyli i alarm wszczęli powracający z kasyna Ludwik Wyrostek, archiwista, oraz Olechowski, geometra.
Spokojnie śpiący mieszkańcy zamku zostali wyrwani z łóżek, wśród nich był Michał Marczak, dzikowski bibliotekarz, przebywający razem ze swą rodziną. Właścicieli nie było, bo rozjechali się w różnych sprawach – rodzinnych, politycznych. W zamku przebywały jedynie 88-letnia Zofia z Zamoyskich Tarnowska, matka dziedzica Zdzisława, oraz jego szwagierka Róża Radziwiłłowa.
Nocą 21 grudnia 1927 r. rozegrały się najtragiczniejsze wydarzenia, jakie widział Dzików.
O tamtej tragedii pamiętają tarnobrzeżanie oraz członkowie Towarzystwa Przyjaciół Tarnobrzega, inicjatorzy odprawiana Mszy św. w intencji ofiar pożaru. Od kilkunastu lat Eucharystia za spokój duszy dziewięciu osób, które zginęły w trakcie akcji ratowania dzikowskich zbiorów, sprawowana jest w zamkowej kaplicy, gdzie z polecenia Zdzisława Tarnowskiego na południowej ścianie umieszczona została tablica upamiętniająca ofiarę Aleksandra Pomykalskiego, Józefa i Grzegorza Gilów, Władysława i Bronisława Wiącków, Wojciecha Skiby, Janiny Kocznerówny, Jana Mastalerczaka i Alfreda Freyera.
Również dzisiaj, w 88. rocznicę pożaru, w kaplicy o. Krzysztof Parol OP, przeor klasztoru ojców dominikanów, oraz ks. prał. Michał Józefczyk odprawili o godz. 17 Mszę św. W homilii dominikanin podkreślił ofiarność mieszkańców Dzikowa i Tarnobrzega oraz ich głęboką miłość do bliźniego i wiarę. – Swoim czynem poświadczyli swą wiarę w Chrystusa, bo, jak mówi św. Jakub, wiara bez uczynków jest martwa – zauważył o. Krzysztof Parol. – Dali również dowód hartu ducha i poświęcenia wypływającego z wiary.
W Eucharystii uczestniczyli strażacy z Dzikowa Marta Woynarowska /Foto Gość Do tragedii z 1927 r. doprowadziła mroźna i śnieżna zima, jaka opanowała niemal cały kontynent. Siarczyste mrozy, jakie utrzymywały się w Małopolsce (w ciągu dnia temperatura podnosiła się zaledwie do minus dwudziestu paru stopni) spowodowały, że w rurach wodociągowych zamku dzikowskiego zamarzła woda. W ciągu dnia próbowano ogrzać gmach i udrożnić rury. Pracownicy sięgnęli nawet po lampy benzynowe, którymi podgrzewali je. Usilne starania, niestety, pozostawały bez rezultatu. Wieczorem wszyscy udali się na spoczynek, jedynie panowie Wyrostek i Olechowski udali się do tarnobrzeskiego kasyna.
Tymczasem na strychu po cichu zaczął wypełzać wróg, powoli najpierw tląc, a później rozpalając strop i kolejne belki. Kiedy o 3 w nocy służąca zerwała ze snu Marczaka, dach stał już w płomieniach, których łuna widoczna była aż w Sandomierzu.