Miniony rok, mimo wprowadzonego przez Federację Rosyjską embarga na polskie warzywa i owoce, przyniósł sadownikom dobre zyski. Również w tym roku, gdy trwa jabłkobranie cena jest atrakcyjna i nie brakuje chętnych na nasze owoce.
Rok temu wydawało się, że przyszedł kres na polskich sadowników i ogrodników. Wprowadzone przez Rosję embargo początkowo sprawiło dość dużą zapaść na rynku. Warzywa i owoce potaniały i na dodatek nie było komu sprzedać. Wtedy rolnikom z pomocą przyszła Unia Europejska, która zaleciła wycofanie z rynku sprzedaży znaczną cześć owoców płacąc rolnikom rekompensatę za poniesione straty.
– Cena za wycofane owoce okazała się bardzo korzystna i wielu sadowników osiągnęło naprawdę znaczne korzyści – wspomina pan Andrzej Stasiak, podsandomierski sadownik.
Dobra passa trwa
– Myślę, że to embargo przyniosło tak naprawdę wiele korzyści. Skłoniło nas producentów do stawienia czoła problemom. Zmusiło do szukania nowych rynków zbytu i uwolniło od dużej zależności od odbiorców wschodnich, do których byliśmy przyzwyczajeni. Teraz nasze jabłko trafia niemal na cały świat. Sprzedajemy je do Europy zachodniej, do Skandynawii, na Bałkany a nawet do Emiratów Arabskich. Okazało się, że polskie jabłko jest atrakcyjnym i dobrej jakości produktem i to w korzystnej cenie. Zainteresowali się nim nawet Chińczycy, którzy produkują 14 mln. ton tego owocu rocznie, ale ich zapotrzebowanie jest większe, więc szukają także nowych źródeł i to właśnie u nas. Może to zabrzmi śmiesznie, ale chyba będzie trzeba podziękować Putinowi za to embargo – wyjaśnia Leszek Bąk, prezes Grupy producenckiej „Owoc Sandomierski”.
Dobrą robotę zrobiła także zeszłoroczna kampania internautów przeciw embargu na rzecz promocji jabłka i wrzucane do sieci hasła typu „zjedz jabłko i postaw się Putinowi” czy „jedz jabłka na złość Putinowi”.
– To nie tylko przypomniało o naszych zeszłorocznych problemach, ale naprawdę skłoniło Polaków do kupowania i jedzenia jabłek. Spożycie tych owoców wzrasta i jest obecnie na poziomie około 14, 5 kg rocznie na osobę, ale jeszcze nam daleko do wyrównania rekordu z roku, 1999 kiedy to statystyczny Polska zjadał 25, 5 kg tego owocu rocznie – dodaje pan Leszek B.
Kroki na przód
Sadownicy nie spoczęli na laurach. Oprócz docierania na nowe rynki zbytu i sprzedaży bezpośredniej owoców zaczęli szukać możliwości przetwórstwa jabłka. – Od kilku lat z coraz większym sukcesem przetwarzamy jabłka na naturalny sok, tłoczony z owoców. Z tym produktem chcemy dotrzeć na przykład do szkół, gdyż jest to produkt całkowicie naturalny, bez konserwantów i cukru. Na wyprodukowanie soku w butelce o pojemności 0, 3 litra potrzeba pół kilograma jabłek, czyli trzech dużych owoców. Trudno zjeść od razu taką ilość, ale sok można wypić na jednej szkolnej przerwie – dodaje z uśmiechem sandomierski sadownik. Również producenci z innych grup producenckich, które powstały w całej Polsce nie ukrywają, że potrzebują wsparci rządu w promocję oraz szukania nowych dróg eksportu polskiego jabłka.
– Jest oczywiste, że ubiegłoroczna pomoc Banków Żywności i unijne dopłaty pozwoliły sadownikom uniknąć przysłowiowego krachu, jednak ta pomoc nie powinna się ograniczać tylko do sytuacji kryzysowej. Potrzeba szerszego planowania działań wspierających polskich sadowników na lokalnych i zagranicznych rynkach. Czekamy na taką współpracę, jesteśmy na nią otwarci, aby znów nie stawać w sytuacji kryzysowej na linii zbytu – podkreśla Grzegorz Kurosad, sadownik spod Klimontowa.