W Tarnobrzeskim Domu Kultury odbyła się uroczysta inauguracja obchodów Roku Mariana Ruzamskiego w Tarnobrzegu.
Równocześnie z nauką w ASP zapisał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie studiował historię sztuki oraz prawo. Udział w konkursie zorganizowanym wiosną 1914 r. przez krakowskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych przyniósł mu zwycięstwo. Nagrodą było stypendium na wyjazd do Paryża. Pobyt nad Sekwaną pozwolił mu nie tylko na obcowanie z dziełami starych mistrzów, ale również z nowinkami malarskimi. Ze szczególnym upodobaniem kopiował dzieła z minionych epok w tym Tycjana oraz rokokowego malarza francuskiego Jean-Honoré Fragonarda, lubującego się w przedstawieniach fête galante. – Wyjazd do Paryża był dla młodego człowieka niezwykłym szczęściem – mówił T. Zych. – Zachowały się jego listy do rodziców, w których pisał, iż ciągle siedzi w Luwrze i kopiuje dzieła mistrzów. Ten zachwyt niestety nie trwał długo. Wybuch I wojny zmusił go, jako poddanego Austro-Węgier, do opuszczenia Paryża.
Symboliczny grób Mariana Ruzamskiego na cmentarzu parafialnym w Tarnobrzegu Marta Woynarowska /Foto Gość
Niestety powrót do Tarnobrzega okazał się wielce niefortunną decyzją, albowiem okupujący go dwukrotnie Rosjanie wywieźli go wraz z wieloma innymi mieszkańcami do Rosji jako jeńców cywilnych. Został osadzony w obozie w Charkowie. Pobyt w niewoli dotkliwie odbił się na zdrowiu Ruzamskiego, zwłaszcza psychicznym. Narastająca depresja doprowadziła do załamania psychicznego, co pozostawiło swój ślad już do końca życia artysty.
Po powrocie z zesłania w 1918 r. osiadł w Krakowie. Wybrał to miasto nieprzypadkowo, pragnął być bliżej życia artystycznego, chłonąć wszelkie nowinki, które trafiały tu szybciej niż do małego, prowincjonalnego miasteczka, jakim był Tarnobrzeg. To tutaj wypracował swój indywidualny styl, zrezygnował z farb olejnych na rzecz akwareli, pasteli oraz ołówka. Dzięki zwilżonemu uprzednio podłożu, na który kładł farby, uzyskiwał niepowtarzalne efekty. Powstałe wówczas liczne widoki Krakowa zyskały miano „krakowskiej mgiełki” i tej „mgiełce” pozostał wierny w dalszych latach twórczości, także w przypadku malowania portretów, które z czasem zaczęły zdobywać coraz więcej miejsca w jego twórczości. Ową „mgiełką” być może zainspirowała go Olga Boznańska, starsza o przeszło 20 lat koleżanka po fachu. Wymienia ją bowiem obok Ślewińskiego, Pankiewicza, Krzyżanowskiego, Turnera, Carriere’a, Daumiera jako artystkę mu najbliższą.