Brat Paweł Kubiak, kapucyn, od 8 lat przebywa na misjach w Czadzie w Afryce. Właśnie przyjechał do Polski, a w Stalowej Woli, w klasztorze braci mniejszych kapucynów, spotkał z mieszkańcami.
Barwnie opowiadał o życiu i pracy w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Parafia w której pracuje nazwa się Bam i znajduje się w diecezji Gore. Jest to bardzo rozległy obszar, na który składa się 46 wiosek. Aby do nich wszystkich dotrzeć, trzeba pokonać około 2 tys. kilometrów. Drogi są nieutwardzone, a dojazd do wiosek trudny, szczególnie w porze deszczowej. Dlatego parafianie widzą kapłana co najwyżej cztery razy w roku. Ile w tych wioskach mieszka osób nie wiadomo, ponieważ nikt tego liczy.
Czad zamieszkują przede wszystkim muzułmanie, chrześcijan jest tam, ale to też tylko dane szacunkowe, nieco ponad 30 proc. całej populacji. Oba wyznania żyją ze sobą raczej w zgodzie. - Chrześcijaństwo pojawiło w tym kraju w 1929 r. Wówczas nikt nie prowadził żadnej statystyki, nie zapisywano wiernych. Robimy to dopiero teraz. W mojej parafii, w Bamie, ochrzczonych jest już prawie 2 tys. osób - podaje br. Paweł.
Jego misja w parafii to dosłownie praca u podstaw. - Moim podstawowym zadaniem jest objazd wiosek, gdzie spowiadam, siedząc na krześle pod drzewem. Odprawiam także Mszę św. Podczas posiłku, który spożywam z wiernymi, rozmawiam, o tym, jak wygląda ich życie, czego im potrzeba. Czasami chodzi o budowę szkoły, studni czy kaplicy. W mojej parafii nie ma typowego kościoła; jego rolę pełnią właśnie kaplice, większe lub mniejsze, bez okien, by utrzymywać w środku niską temperaturę. W kaplicy nie ma też konfesjonału. Jest ołtarz, czasami obraz. Podczas Eucharystii większość wiernych nie wchodzi do kaplicy, lecz stoi na zewnątrz. Takie zachowanie nie wynika z ich złej woli lecz kultury; ich życie z reguły przebiega poza domem. W domu tylko śpią lub chowają się przed słońcem lub deszczem. Nie mają też świadomości, iż Jezus jest w kaplicy w Najświętszym Sakramencie. Powoli uczymy tego i przełamujemy te bariery - wyjaśnia br. P. Kubiak.
Br. Paweł przygotowuje kazania po francusku, a katechista, tubylec, czyta ją wiernym w ich języku - ngambayskim. - Wcześniej muszę się upewnić czy katechista dobrze rozumie, co napisałem. W prostym języku, jakim jest ngambayski, trudno pewne rzeczy przetłumaczyć. Wiele słów, które są w j. francuskim w ngambay nie istnieją. Stąd problem. Katechista musi wiernym pewne rzeczy po prostu opisać - dodaje misjonarz.
Więcej w papierowym wydaniu „Gościa Sandomierskiego” (nr 33 na 20 sierpnia br.)