Po dwuletniej przerwie powróciły potyczki z polską ortografią, interpunkcją. Odbyło się bowiem XII Miejskie Dyktando.
W auli Państwowej Uczelni Zawodowej im. prof. Stanisława Tarnowskiego zasiedli uczniowie tarnobrzeskich szkół, prymusi w znajomości ortografii, oraz przedstawiciele tarnobrzeskich instytucji, stowarzyszeń, a także dziennikarze, by zmierzyć się z językowymi przygodami Jędrzeja, bohatera poprzednich dyktand.
- Jędrzej to człowiek o bogatym życiu wewnętrznym, posiadający różne, nietuzinkowe doświadczenia, tym razem musiał się zmierzyć z niedomaganiami ciała i duszy. Dzięki pomocy zacnych ludzi przebrnie przez trudne przejścia. Tekst interesujący, zaskakujący, pojawiła się terminologia medyczna, ale także ulubione przez nas, czyli autorki, również wcześniejsze teksty dyktand, wyrażenia z pisownią rozdzielną, z łącznikiem, które zawsze stanowią pułapkę dla piszących - mówiła Maria Pałkus, polonistka, współautorka tegorocznego dyktanda wraz z Karoliną Kochańczyk-Sieroń, nauczycielką w Szkole Podstawowej nr 3, i Justyną Uchańską z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej.
- Co roku zastanawiamy się, czym najeżyć tekst, jakie pułapki zastawić na piszących. O dziwo, chyba tym razem nieco obniżyłyśmy poprzeczkę, co nie znaczy, że jest łatwiej, ale przyjemniej i zabawniej - zauważyła Karolina Kochańczyk-Sieroń, która tradycyjnie przeczytała uczestnikom treść dyktanda. - Naszym konikiem od lat stały się zestawienia równorzędne oraz wyrazów rzadko występujących. Wynika to z faktu, iż ortografia sensu stricte nie sprawia nam już zbytnich trudności. Dlatego chętnie sięgamy po wyrazy zapominane, a które pięknie wzbogacają nam polszczyznę. Nie kryję, iż czasami same długo wertujemy różne słowniki, by upewnić się co do prawidłowej pisowni słów, wyrażeń, które chciałybyśmy przemycić w dyktandzie.
Prace uczestników sprawdzały tarnobrzeskie polonistki. Marta Woynarowska /Foto GośćPo sprawdzeniu prac blisko stu uczestników dyktanda przez nauczycielki języka polskiego z tarnobrzeskich szkół w gronie uczniów klas V-VI szkół podstawowych najlepiej poradził sobie Mateusz Krawczyński z SP nr 10, w kategorii klas VII-VIII mistrzem ortografii został Szymon Jagusztyn ze SSP im. Małego Księcia, zaś wśród uczniów szkół ponadpodstawowych najmniej błędów popełniła Emila Barnaś z I SLO im. Hetmana Jana Tarnowskiego. W kategorii VIP ponownie najlepszym znawcą polskiej ortografii okazał się Marcin Radzimowski, redaktor "Echa Dnia". Tytuł mistrza ortografii przypadł zaś Joannie Sosze z SP nr 4.
Organizatorem Miejskiego Dyktanda była Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna w Tarnobrzegu.
Poniżej tekst tegorocznego dyktanda.
Szpitalna idiosynkrazja
Niewinne cmok, cmok, gadu-gadu, gul, gul z okazji czterdziestolecia Jędrzeja przedzierzgnęły się w ponadtrzyipółdniowe figle-migle wśród rejwachu winszujących.
Poharatana niepokojem dusza lubej Hortensji nie zdzierżyła tużpourodzinowej aptaii, wewnętrznej schizmy i rzężenia w płucach swego oblubieńca. Zaledwie przebrzmiało jej stanowcze: "niechybnie zbadać się trzeba!", Jędrzej stanął w odrzwiach Wojewódzkiego Szpitala im. Zofii z Zamoyskich Tarnowskiej. Parł dziarsko ku rejestracji, choć wszechpotężny niepokój wżerał się w jego jaźń. Żywego ducha wokół, a Weles i Higieja łypali złowróżbnie ze ściennych polichromii.
Ni stąd, ni zowąd wyrósł przed nim rdzawolicy konsyliarz o urodzie pół-Hindusa. Obok sunęło chwacko dwóch nieułomków pielęgniarzy. Z lekka drżący delikwent umknął chyżo w naprzemianległy kąt antyseptycznej izby przyjęć. Skoczył obunóż na krzesło, mamrocząc pod nosem ecie-pecie i inne abrakadabry. Wtem usłyszał słodko brzmiący falset eskulapa spod Aszchabadu o huculsko-abchaskich korzeniach:
- Ahmed badać będzie. Nie bać się trzeba.
"Ani się waż, ty rozzuchwalony neobehawiorysto!" – krzyknął rozsrożony Jędrzej, któremu w malignie strachu ów następca Hipokratesa jawił się jako szalbierz ze średniowiecznych inkunabułów.
Sanitariusze, nie handrycząc się i nie zważając na pogróżki, unieruchomili chude pęciny pacjenta.
"Synowie barbarii!" – rzęził chory, hiperwentylując, gdy podczas iniekcji staza wrzynała mu się w chudy muskuł, a jego aichmofobia się intensyfikowała.
"Ani chybi histeryk!" – żachnął się aszchabadzki medyk, aplikując relanium w obnażony pośladek Jędrzeja. Po morfologii, tomografii i encefalografii, osłuchawszy go na wskroś i na wspak, na przemian, na skos i na opak, wydano ostateczną epikryzę: postępująca hipochondria i omamy hipnagogiczne – skutek bliskiego spotkania z bachantkami i Bachusem. Ot, metryka.