Przez ponad dwie doby pomagali uchodźcom wojennym z Ukrainy na granicy w Medyce i dworcu kolejowym w Przemyślu.
Jechali do innego punktu, ale okazało się, że ich pomoc jest natychmiast potrzebna w Medyce i na dworcu w Przemyślu, gdzie każdego dnia przybywają dziesiątki tysięcy uchodźców z Ukrainy, walczącej z rosyjskim agresorem. Piętnastoosobowa grupa tarnobrzeskich harcerzy powróciła ze służby w piątek mimo, że minęło kilka dni wciąż przed oczami mają widok lęku, zagubienia, nieobecności, bólu, rozpaczy malujących się na twarzach uchodźców.
- To była najważniejsza lekcja życia jaką dotychczas otrzymałem. Przewartościowała priorytety - wyznaje 15-letni Aleksander, zastępowy VI Tarnobrzeskiej Drużyny Harcerskiej „Tibi et Igni” . - Uświadomiłem sobie, że ta wojna nie toczy się gdzieś tam daleko, ale jest tuż obok, a ludzie tacy jak my są zmuszeni do walki albo do ucieczki. Jest to coś strasznego. Poza tym ta wojna dotyka również nas i pozwala docenić rzeczy, sprawy, rzeczy, których nie dostrzegałem, uznając je za oczywistość .
- Zupełnie inaczej teraz patrzę na wiele spraw. Uzmysłowiłam sobie, że to, co posiadamy możemy w jednej chwili stracić przez jednego złego człowieka. Kiedy dzisiaj w szkole koleżanki i koledzy mówili, że niestety dostali tylko 4 z jakiegoś przedmiotu, wydało mi się to tak mało istotne - mówi Daria, drużynowa VI Tarnobrzeskiej Drużyny Wędrowniczej „Albi Lupi”.
Na stronie hufca w Przemyślu Daria natrafiła na informację, iż potrzebna jest pomoc na granicy. Skrzyknęła piętnastoosobową grupę nastolatków i busem wyruszyli w kierunku Przemyśla.
Harcerze zostali skierowani jako wolontariusze do bezpośredniej pomocy uchodźcom. Pomagali wysiadającym z pociągów na przemyskim dworcu w dotarciu do miejsc, gdzie mogliby odpocząć, odprowadzali do autokarów, busów, którymi udawali się w dalszą podróż do swoich docelowych miejsc, przygotowywali posiłki, opatrywali rany, odmrożenia wspierając ratowników w pomocy przedmedycznej, a także obsługiwali magazyny z darami. Nieśli pomoc Ukrainkom, Ukraińcom oraz osobom innych narodowości, które przebywały w momencie wybuchu wojny na terenie Ukrainy, a teraz chciały powrócić do swoich bezpiecznych domów, rozsianych w różnych częściach świata.
- Kiedy po sześciu nocnych godzinach pracy w magazynie, zostałam skierowana na dworzec ogarnęło mnie początkowo przerażenie ilością ludzi, tam byli ludzie przeróżnych nacji. W pierwszym odruchu chciałam uciec, ale zostałam i dzisiaj jestem z siebie dumna, że odważyłam się mogłam pomóc zwłaszcza pewniej mamie z piątką małych dzieci, która była u kresu sił. Nie miała nic, za każdą najdrobniejszą rzecz dziękowała mi ze łzami w oczach - wyznaje Daria.
- To była godzina 3 w nocy. Wszędzie, gdzie tylko się dało ludzie spali leżąc lub siedząc. Trafiłem do sali matek z dziećmi, wypełnionej po brzegi, a później do kuchni, gdzie przygotowywaliśmy kanapki. Dwie godziny później przyjechał pociąg ze Lwowa, z którego wysiadło ponad 1500 osób i z grupą wielu wolontariuszy pomagaliśmy im we wszystkim. Przytłaczającym przeżyciem był widok dzieci, które zdawały się być zupełnie nieobecne, miałem wrażenie, że są jak duchy - wspomina Aleksander.
Harcerze zapewniają, że mimo fizycznego trudu, psychicznego obciążenia, jeszcze niejeden raz pojadą na granicę lub w inne miejsce, gdzie trzeba będzie nieść pomoc uchodźcom, gdyż jak zauważyli, ta będzie potrzebna jeszcze przez długi czas. - Liczy się każda pomoc, każdy gest - podkreśla Aleksander.