Piąta premiera wystawiona przez Teatr Czwartek i piąty sukces tarnobrzeskiego zespołu.
Spektakl „Senator, kobiety i inne tajemnice państwowe” według scenariusza Dominika W. Rettingera przygotowany przez zespół Teatru Czwartek, działającego przy Tarnobrzeskim Domu Kultury, okazał się kolejnym sukcesem, a kto nie był dzisiaj, niechaj jutro spieszy po wejściówkę. To trzeba zobaczyć! Świetna, skrząca się sytuacyjnym żartem, zaskakująca i intrygująca sztuka i koncertowa gra tarnobrzeskiego kwartetu. Takie przedstawienie było oczekiwane przez tarnobrzeską publiczność, która po trudnych miesiącach zamknięcia instytucji kultury, zmęczeniu spowodowanym pandemią, potrzebowała spektaklu lekkiego, przyjemnego, ale inteligentnego i trzymającej poziom. I to wszystko zaoferowali Maja Brzeska, Agata Szymańska, Marcin Raś i Mateusz Załuska - grający na scenie, oraz Sylwester Łysiak, reżyser sztuki i kierownik Teatru Czwartek. Bawili się widzowie, bawili się również aktorzy.
- Przyjęliśmy u zarania działalności teatru, że stawiamy na repertuar mający bawić widownię, czyli komedie, ale dobre, mądre, zarówno repertuaru klasycznego, jaki współczesnego. Dzisiaj było trochę polityki, traktowanej nieco z przymrużeniem oka, obyczajowości, pojawiły się też wątki miłosny i kryminalny, które zawsze wzbudzają żywą reakcję publiczności. Obostrzenia i sytuacja pandemiczna zmusiły nas do zmiany trybu pracy. Podzieliśmy zespół na dwie grupy - jedna, ośmioosobowa skupiła się nad sztuką „Poseł czy kominiarz?”, która miała mieć premierę w marcu ubiegłego roku, ale wprowadzony został lockdown i zniweczył nam plany, druga zaś czteroosobowa pracowała nad zaprezentowanym dzisiaj spektaklem, również poruszającym się na płaszczyźnie polityczno-obyczajowej, ale już współczesnej. „Poseł czy kominiarz?”, autorstwa Józefa Wilhelma Rappaporta, jest bowiem farsą powstałą w dwudziestoleciu międzywojennym, niemniej, jak się okazuje, w polityce niewiele się zmieniło przez te kilkadziesiąt lat - stwierdza Sylwester Łysiak. - Mam nadzieję, że publiczność równie dobrze bawiła się dzisiaj, jak i my.
Organizatorzy zdecydowali się na dwie premiery z uwagi na możliwość zapełnienia tylko połowy miejsc na widowni, a sztuki wystawiane przez Teatr Czwartek niezmiennie przyciągają wielu teatromanów.
Nie inaczej było także dzisiaj. Tym bardziej, że sztuka o oryginalnym tytule „Psycho-tera-polityka” Dominika W. Rettingera, współczesnego polskiego scenarzysty, reżysera i pisarza, to niezwykle trafna satyra z życia polityków, po którą sięgnęły m.in. Teatr Powszechny w Łodzi (w 2008 roku spektakl został nagrodzony na I Ogólnopolskim Konkursie Komedii w Łodzi), czy Teatr STU w Krakowie.
- Wcieliłem się w Adama, psychoterapeutę pomagającego politykom i biznesmenom. Moim głównym pacjentem jest mój przyjaciel January, który jako człowiek tkwiący po uszy w polityce i różnych wynikających z niej układach, w dodatku wplątany w niebezpieczny romans, przestaje sobie radzić i popada w depresję. Słuchając jego szczerych zwierzeń, włos coraz bardziej jeżył mi się na głowie - opowiada ze śmiechem Mateusz Załuska.
- A ja, mimo, iż to mój przyjaciel, bardzo nie lubię do niego przychodzić, chociaż doskonale wiem, że nie mam innego wyjścia, jeżeli chcę zachować jakąś równowagę psychiczną - dodaje z uśmiechem sceniczny senator RP, czyli Marcin Raś, debiutujący w Teatrze Czwartek, ale nie na scenie, jest bowiem aktorem Teatru Współczesnego w Krakowie. - W dodatku we wszystko mieszają się kobiety, i bynajmniej nie jest przez to łatwiej, ale to one ostatecznie nie tracą głowy.
Ogromny szacunek należy się aktorom i osobom z obsługi, że mimo utrudnień spowodowanych pandemią, przygotowali znakomity spektakl.
- Pandemia nie tyle nam przeszkodziła, co raczej mocno przeszkadzała w pracy nad sztuką. Można powiedzieć, że po dwóch krokach do przodu, następował krok do tyłu - opowiada Marcin Raś.
- Dowiadujemy się, że instytucje kultury są zamykane, więc przechodziliśmy na tryb online. I powiem szczerze, że to było to zupełnie nowe doświadczenie, spotykania się na próbach poprzez internet. W pewnym momencie okazało się, że limit osób, mogących pracować np. nad spektaklami został zwiększony do pięciu, a w naszym przedstawieniu występują tylko cztery, więc spokojnie wraz z naszym reżyserem mogliśmy przystąpić do normalnych prób - mówi Mateusz Załuska. - I tym sposobem zaczęliśmy się spotykać tradycyjnie w czwartki. Jednak, gdy ktoś zauważył u siebie oznaki przeziębienia, poczuł drapanie w gardle następowały przerwy, bo niektóre sceny w spektaklu są dość kontaktowe, że tak to określę z podtekstem - śmieje się M. Załuska. - Kiedy wszystko się normowało, wznawialiśmy próby.
- Ostatnie dwa miesiące były czasem najintensywniejszej pracy, bo i poprawiająca się sytuacja epidemiczna, na to pozwoliła - dodaje M. Raś.