Ciocia Maryś, tak mówi o Marii Tarnowskiej z książąt Światopełk-Czetwertyńskich Jan Artur Tarnowski, który konsekwentnie od lat dąży do przywrócenia pamięci o tej heroicznej postaci.
Ciocia Maryś
Książka Jolanty Adamskiej została wydana przez Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega nie przez przypadek. Maria Tarnowska z Czetwertyńskich była żoną Adama Tarnowskiego, syna Jana Dzierżysława, właściciela Dzikowa, dyplomaty monarchii austro-węgierskiej.
Mąż Marii był postacią niezwykłą i jednocześnie tragiczną. Urodzony dyplomata, w hierarchii urzędniczej monarchii habsburskiej doszedł do najwyższych stanowisk, od sekretarza ambasady austriackiej w Waszyngtonie, poprzez pracę w placówkach dyplomatycznych w Paryżu, Dreźnie, Brukseli, Madrycie i Londynie, po ambasadora w Bułgarii (pełnił tę funkcję w bardzo newralgicznym czasie wojen bałkańskich) i niedoszłą funkcję ambasadora w Stanach Zjednoczonych. Niewiele brakowało a zostałby ministrem spraw zagranicznych cesarstwa Habsburgów. Na przeszkodzie stanęło jego zaangażowanie w sprawy polskie dyktowane niekwestionowanym patriotyzmem i umiłowaniem nieistniejącej ojczyzny. Sprzeciw wobec jego nominacji na tak wysokie stanowisko wniosły Prusy. Później, już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nie został przyjęty do służby dyplomatycznej, gdyż z kolei zarzucono mu prace na rzecz Austro-Węgier.
Maria i Adam Tarnowscy bardzo chętnie przyjeżdżali do Dzikowa, którym zarządzał Zdzisław Tarnowski, brat Adama, jego przedostatni właściciel. Marię Tarnowską połączyła ze szwagrem bliska nic porozumienia, darzyli się wielką sympatią i szacunkiem. Połączyła ich wspólna pasja - polowania i jazda konna. Wizyty miały jednak nie tylko charakter towarzyski. To za jej namową w czasie I wojny światowej Zofia i Zdzisław Tarnowscy urządzili w zamku szpital dla rannych żołnierzy i ofiar działań zbrojnych. W archiwach zachowała się fotografia z tego czasu, na której widoczna jest biała flaga z symbolem Czerwonego Krzyża umieszczona na zamkowej wieży.
Zamek hr. Tarnowskich w Dzikowie 1915 r. W latach 1915-1915 w części pomieszczeń zamku zorganizowany był Szpital Czerwonego Krzyża. Źródło M. Mader. Hinter den Fronten Galiziens. Feldkaplan Karl Gögele und sein Verwundetenspital.- Ciocię Maryś, bo tak nazywana była przez rodzinę, pamiętam jeszcze z jej przedwojennych wizyt w Dzikowie, do którego często i bardzo chętnie przyjeżdżała głównie na trzy rzeczy: polowania, jazdę konną i swoją ulubioną grę w brydża. Byłem wówczas dzieckiem i to małym, a dorośli dziećmi się zbytnio nie interesowali, dlatego zapamiętałem ją jako jedną z ciotek, do której należało odnosić się bardzo grzecznie. O wiele wyraźniejsze wspomnienia związane z ciocią Maryś pochodzą już z roku 1947 z Belgii. Znaleźliśmy się wówczas z rodzicami w Brukseli, to było przed wyjazdem do Kanady. Po śmierci swego męża - wuja Adama - który zmarł w Szwajcarii w październiku 1946 roku, przyjechała na odpoczynek do Belgii do swego brata wuja Palo (jak był określany w rodzinie), czyli Włodzimierza Czetwertyńskiego. Świetnego śpiewaka, znającego wiele oper, ale śpiewającego tylko dla siebie podczas porannej toalety. Arie np. z „Toski” słyszeli wszyscy domownicy. Zresztą wówczas w Belgii przebywało wielu innych członków tej rodziny. Spędziła wówczas u nas kilka dni. Potem wyjechała do Brazylii do swego syna Andrzeja, gdzie mieszkał z żoną i dwiema córkami - wspomina Jan A. Tarnowski.
W Brazylii Maria Tarnowska przebywała 12 lat. Tam też przeżyła tragiczną śmierć jedynego syna, który zginął w wypadku samochodowym. W 1958 roku zdecydowała się powrócić do Polski. Początkowo zamieszkała pod Warszawą u swego brata, potem zaś w przyznanym jej przez Czerwony Krzyż jednopokojowym mieszkanku w stolicy. Zmarła w 1965 roku i została pochowana na Cmentarzu Powązkowskim.
- Wszyscy darzyli ją wielkim szacunkiem. Bardzo liczono się z jej słowem, bo była niebywale mądrą, rozważną, odważną osobą. Poza tym miała ogromne serce dla każdego i to serce przez lata oddawała wszystkim potrzebującym - zaznacza Jan A. Tarnowski. - Niestety lata rządów komunistycznych sprawiły, że jej działalność i ona sama popadły w niepamięć. Po śmierci taty - Artura Tarnowskiego - odziedziczyłem całe jego archiwum, w którym znalazłem rękopis „Wspomnień” cioci Maryś. Pisała je w Brazylii po angielsku z myślą o wydaniu w Stanach Zjednoczonych, do tamtejszego bowiem czytelnika je adresowała, chcąc uświadomić jak niegodziwie Amerykanie postąpili wobec Polski po zakończeniu II wojny, sprzedając ją Związkowi Sowieckiemu. Książka powinna wyjść jeszcze pod koniec lat 40. lub początkiem 50., wiadomo jednak, że z taką wymową nie mogła się tam ukazać. Nikt się nie odważył na ten krok. Piękny wstęp do „Wspomnień” napisał Arthur Bliss Lane, ambasador USA w Polsce w latach 1945-1947, bliski przyjaciel Tarnowskich. Swą propolską postawą zrujnował swoją karierę dyplomatyczną. Kiedy wróciłem do Polski, postanowiłem je wydać. Niemniej zbyt mało one mówią o cioci Maryś, jej działalności, dlatego powstała myśl o napisaniu pełnej biografii, opartej na wszelkich dostępnych archiwaliach - dodaje pan Jan.