Miechocińska rzeźba Ukrzyżowanego przypisywana była artyście z kręgu Wita Stwosza.
Przez wieki, mimo ukształtowanej ikonografii, przedstawienia Chrystusa umierającego na krzyżu przybierały mniej lub bardziej dramatyczne formy.
Niekiedy wręcz przerażające drastycznym oddaniem ostatnich chwil Jego męki. Jak choćby znane „Ukrzyżowanie Jezusa” autorstwa Matthiasa Grünewalda w ołtarzu z Isenheim. Przez wieki artyści - i ci wielcy, których nazwiska przeszły do historii, i ci anonimowi, jak w przypadku autora krucyfiksu w kościele pw. św. Marii Magdaleny na osiedlu Miechocin - inspirowani opisami męki przedstawionymi przez ewangelistów tworzyli swoje wyobrażenia Chrystusa z Jego ostatnich chwil ziemskiego życia.
Rzeźba przypisywana była nieznanemu artyście z kręgu Wita Stwosza. Marta Woynarowska /Foto GośćNa temat okoliczności pojawienia się krzyża znajdującego się w ołtarzu głównym w miechocińskim kościele istnieją dwie wersje legendy. Jedna z nich powiada, iż pewnego dnia służąca z pobliskiego dworu udała się nad Wisłę, by zrobić pranie. Nagle odzienie, które właśnie płukała, coś zaczęło wciągać w głębiny. Kobieta w obawie przed porwaniem prania przez wodę i niechybnie czekającym ją gniewem pana, zaczęła prosić Boga o pomoc. Wówczas nieoczekiwanie z rzeki wyłoniła się jasna postać przypominająca anioła, która pomogła jej wyciągać ubrania. Wtedy też na powierzchni wody pojawił się krucyfiks z piękną rzeźbą Chrystusa.
Biała postać przykazała służącej pobiec po wóz zaprzężony w dwa woły. - Tam, gdzie zwierzęta się zatrzymają, ma stanąć kościół - rzekła postać. Po pokonaniu kilkuset metrów woły stanęły na najwyższym wzgórzu i ani myślały iść dalej. Wszyscy odczytali to jako znak od Boga, że chce, by tutaj został zbudowany kościół, a w nim umieszczony wyłowiony krzyż.
Druga legenda podaje, iż w czasie wielkiej powodzi, kiedy mieszkańcy Miechocina wyszli sprawdzić, czy wody Wisły opadają, jedna z kobiet dostrzegła wśród wzburzonego nurtu ludzką postać. Podniosła więc krzyk, by ratować tonącego człowieka. Zaczęły jej wtórować inne mieszkanki wioski. Jednak jak nagle zaczęły krzyczeć, tak samo nagle zamilkły. Kiedy bowiem owa postać zbliżyła się do brzegu, okazało się, że to figura Chrystusa przybita do krzyża, który stał się swego rodzaju tratwą dla rzeźby. Ponieważ zatrzymała się na wysokości kościoła stojącego na wzniesieniu, postanowiono zabrać ją do świątyni i umieścić w ołtarzu.
Krzyż umieszczony jest w prześwicie w kształcie serca. Marta Woynarowska /Foto GośćI tak do dzisiaj w barokowym ołtarzu głównym znajduje się niezwykłej urody rzeźba Ukrzyżowanego, po bokach którego stoją Matka Boża i św. Maria Magdalena. Krucyfiks umieszczony jest w prześwicie ołtarza i okna w kształcie serca.
- Z uwagi na wysokie walory artystyczne oraz datowanie na późny gotyk, jej pochodzenie przypisywane było kręgom Wita Stwosza. Nie znaleziono jednak na to przypuszczenie żadnego potwierdzenia - informuje Sławomir Stępak, konserwator dzieł sztuki, pracownik tarnobrzeskiej Delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Przemyślu. W dawnych inwentarzach znajdują się zapiski, iż krzyż uznawany był za łaskami słynący. Dowodem na to były liczne wota składane przez wiernych w podzięce za wysłuchane modlitwy.