Zachowują je dla potomnych Zofia i Mariusz Bajkowie ze Stalowej Woli.
Wędrując po stalowowolskim powiecie, pan Mariusz - niczym legendarny prof. Wiktor Zin - utrwala je ołówkiem, jego żona natomiast stara się o nich jak najwięcej opowiedzieć. Rysować krzyże nie jest jednak łatwo.
- Wprawdzie w krzyżu jest bardzo głęboka symbolika, zwłaszcza dla chrześcijan, ale to tylko dwie belki - pionowa i pozioma. Narysować łatwo, ale jak tę głębię oddać? Rysunek trzeba więc ubrać w jakąś formę. Wykorzystuję do tego otaczającą krzyż przyrodę. Krzyże nie są bowiem budowane w przypadkowych miejscach, najczęściej na rozstajach dróg lub pod koniec wiejskiej zabudowy. Miały zapewnić Bożą opiekę zapuszczającemu się w las. Krzyże z reguły są drewniane, ale ostatnio coraz więcej metalowych, większość wolnostojących, ale są też przybite do drzew. Z figurą Ukrzyżowanego lub bez. Związane są z określoną historią, w zdecydowanej większości już zapomnianą. Krzyż na rozwadowskiej górce w Stalowej Woli na przykład, o czym mało kto wie, stoi w miejscu, gdzie w czasie okupacji był obóz pracy dla Żydów - powiedział pan Mariusz.
Inna ciekawa, acz bolesna historia dotyczy krzyża w Gielni w gminie Radomyśl nad Sanem. 30 września 1942 r. był on świadkiem tragicznych wydarzeń.
- W tym dniu Niemcy rozpoczęli pacyfikację tej wioski, spędzając mieszkańców właśnie pod ten krzyż. Zapewne podzieliliby oni los mieszkańców innych wysiedlanych miejscowości, gdyby nie postawa Albiny Kleman. Była ona nazywana potocznie Niemką, a w Gielni mieszkała od I wojny światowej. Jej syn został wcielony do armii niemieckiej. To ona, pokazując syna w niemieckim mundurze i jego listy z frontu, prosiła Niemców o pozostawienie wsi i jej mieszkańców w spokoju. Pomogło i Gielnia została uratowana - przypomniała Zofia Życzyńska-Bajek.