W Miejskiej Bibliotece Publicznej im. dr. Michała Marczaka odbyła się promocja "Moich podróży" Walerii ze Stroynowskich Tarnowskiej.
Autorka pamiętników, jak podkreśla Adam Wójcik, z pewnością może być uznawana za najwybitniejszą w gronie pań na Dzikowie. Urodzona w 1782 roku w Bubnie koło Horochowa była jedynym dzieckiem Aleksandry z domu Tarnowskiej, primo voto Jełowieckiej i Waleriana Stroynowskiego, wojewody buskiego, jednego z najbogatszych właścicieli ziemskich na Wołyniu. Toteż nie dziwi, że rodzice przykładali ogromną wagę do jej wychowania i wykształcenia. Wśród jej nauczycieli byli Jędrzej Śniadecki i Wawrzyniec Surowiecki. Waleria pobierała lekcje z języków łacińskiego i greckiego, francuskiego, w którym głównie się porozumiewała, a także z historii, literatury oraz malarstwa.
- Była starannie wykształcona, oczytana, przy tym głęboko wierząca, odnosząca się z ogromnym szacunkiem do innych ludzi, bezgranicznie kochająca swoją rodzinę, przy tym niezwykle delikatna, powściągliwa, taka trochę szara myszka, przy tym mająca ogromną wiedzę i wyczucie sztuki, wszak sama malowała, specjalizując się w malarstwie miniaturowym i była w nim naprawdę doskonała, o czym świadczą miniatury jej autorstwa zachowane i prezentowane m.in. w zamku w Dzikowie. Zatem nauka rysunku i malarstwa pobierana w horochowskim pałacu u Constantino Villaniego, później zaś w Dzikowie u Wincentego Lesseura, była bardzo celnym wyborem i czasem niezmarnowanym. Zanim wraz z mężem na stałe osiedli w Dzikowie, w Warszawie, w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu prowadziła słynny salon, w którym gromadziła się ówczesna elita intelektualna - charakteryzuje autorkę pamiętników Adam Wójcik.
Portret autorki "Moich podróży". Marta Woynarowska /Foto GośćSwego przyszłego męża Jana Feliksa Tarnowskiego (starszego od niej o pięć lat) Waleria Stroynowska poznała w lutym 1798 roku, podczas spotkania zaaranżowanego przez Tadeusza Czackiego, wuja młodego hrabiego i założyciela Liceum Krzemienieckiego. Spotkały się dwie osoby, niezwykle wrażliwe, wykształcone, ceniące wiedzę i sztukę. Ślub odbył się we wrześniu 1800 roku. Niemal 12 miesięcy później na świat przyszedł ich pierworodny - Kazimierz, a dwa później córeczka Rozalia. Niestety niebawem śmierć zabrała młodym Tarnowskim synka. Oczkiem w głowie zatem stała się maleńka Rozalia. Za namową i naciskami ojca jesienią owego 1803 roku Waleria wraz z mężem udali się w podróż do Włoch. To podczas tej wyprawy stęskniona matka spisywała niemal każdego dnia swoje wrażenia dla ukochanej córeczki, jej dedykując „Mes voyages”.
W latach następnych państwo Tarnowscy doczekali kolejnych dzieci: Jana Bogdana (1805-1850), Marię Felicję (1807-1870) po mężu Małachowską, Waleriana Spycimira (1811-1861), Rozalię Wiktorię (1814-1815), Annę (1816-1893) i Tadeusza Antoniego (1819-1890).
"Moje podróże" wydrukowało Wydawnictwo i Drukarnia Diecezjalna w Sandomierzu. Marta Woynarowska /Foto GośćWaleria ze Stroynowskich Tarnowska zmarła 23 listopada 1849 roku, w siedem lat po swym mężu. Kilkanaście dni przez odejściem doznała udaru. Ostatnie dni życia swej kochanej babki spisał po latach w „Domowej Kronice Dzikowskiej”, wówczas liczący 12 lat, Stanisław Tarnowski, przyszły profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Pewnego dnia zaraz po obudzeniu weszła do nas panna Olimpia i powiedziała, że babunia bardzo chora. W wilię, kiedyśmy jej mówili dobranoc, była zdrowa jak zwykle. Przyszedł atak apopleksji czy paraliżu. Zastaliśmy ją na łóżku bez ruchu. Przytomna była, poznawała każdego, ale mowa była utrudniona, a choć odpowiadała zawsze do sensu, musiało być przytępienie, bo spała prawie ciągle. Rozesłaliśmy sztafety na wszystkie strony. Wrócili jak mogli najprędzej moi rodzice, po nich przyjechała ciotka Onufrowa Małachowska i stryj Walerian. Stryj Tadeusz nie mógł się doczekać paszportu i przyjechał już po śmierci.
Pewnego dnia moja matka zwróciła uwagę mojego ojca, że babunia żwawsza, wyraźniej mówi, trzeba z tego skorzystać i posłać po księdza. Przyjechał ksiądz, spowiadała się, przyjęła komunię świętą i namaszczenie całkiem przytomnie, ze łzami i z uśmiechem. Instynkt mojej matki był trafny, bo nazajutrz rano zaczęło się konanie, ciężkie i długie. Mój ojciec czytał modlitwy za konających. Dławił się od płaczu, co chwila głos mu się łamał, ale doczytał do końca. Cały dom był w jej pokoju. Po modlitwach wszyscy przychodzili, by ją pożegnać i pocałować w rękę. Ona miała oczy zamknięte, ale musiała wiedzieć, że umiera, że się z nią żegnają, bo każdego, kto przyszedł ściskała za rękę. W samej chwili skonania podniosła głowę, otworzyła oczy i silnym głosem wyraźnie powiedziała: „Idę, idę”.
Było to 23 listopada 1849 roku.
Miała 67 lat, a pięćdziesiąt bez jednego była duszą i chlubą domu, który jak długo będzie trwał, powinien o niej wiedzieć, znać ją, jej pamięć przechowywać ze czcią i z wdzięcznością. Zastała w domu honor cały, sumienie czyste, żadnego nigdy sprzeniewierzenia Bogu ani ojczyźnie, ale ten zasób czci i wary, jaki zastała, pomnożyła swoją cnotą i zasługą, utwierdziła go na dalsze pokolenia. Dla was, którzyście jej nie znali, jej pamięć powinna być błogosławiona na zawsze”.
Zwiedzający Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega, mieszczące się w zamku Tarnowskich, winni mieć na uwadze, iż najważniejszy i najcenniejszy trzon prezentowanych zbiorów autorstwa mistrzów malarstwa włoskiego, holenderskiego, flamandzkiego stanowią obrazy zakupione przez Walerię i Jana Feliksa Tarnowskich, podczas ich włoskiej podróży.