Za współpracę z partyzantami 4 lipca 1943 r. Niemcy spalili żywcem dwadzieścia jeden osób, a kolejne dwadzieścia dwie w bestialski sposób zamordowali. Już tylko kilka osób pamięta tamte chwile.
Co roku, niezależnie od okoliczności, mieszkańcy położnej pośród lasów wioski Bór Kunowski zbierają się w miejscu męczeńskiej śmierci swoich bliskich i znajomych, by uczcić ich pamięć. - Ten dzień jest dla nas swojego rodzaju świętością. I mimo, że tych którzy przeżyli tamte chwile jest już coraz mniej to jednak pamięć o tamtym tragicznym dniu wciąż w nas trwa. Na pamiątkowej tablicy są nasi najbliżsi - ze wzruszeniem opowiada Aleksander Klepacz.
W przypadającą w tym roku siedemdziesiątą szóstą rocznicę tamtych wydarzeń w miejscu pierwotnego pochówku ofiar pacyfikacji odprawiono Mszę św., pod przewodnictwem ks. Jerzego Ejchlerta, kunowskiego proboszcza. Przedstawiciele władz wojewódzkich, powiatowych i gminnych, delegacje kombatanckie i strzeleckie oraz mieszkańcy wsi i młodzież złożyli kwiaty pod pomnikiem pomordowanych. Odbył się także Apel poległych podczas, którego odczytano listę mieszkańców spalonych żywcem i zabitych podczas pacyfikacji oraz tych, którzy z okolicznych miejscowości podczas działań wojennych ponieśli śmierć za wolność Ojczyzny. Uroczystości uświetniły poczty sztandarowe, gminna orkiestra z Brodów oraz chór parafialny z Krynek.
- Tamtej niedzieli miała być pierwsza komunia święta dzieci w Kunowie. Wiele rodzin wybierało się ze swoimi pociechami na Mszę ale nie było im dane dotrzeć. Kilkoro z nich tamtej niedzieli zginęło w płomieniach stodoły podpalonej przez hitlerowców - opowiada Aleksander Klepacz, jeden z nielicznych pamiętający tamte wydarzenia.
Akcję pacyfikacyjną okupanci rozpoczęli już od wczesnych godzin rannych otaczając wojskiem całą wieś. - Mieli przygotowane lity z nazwiskami, tych, którzy wspomagali partyzantów. Niektórym udało się uciec do lasu lub skutecznie ukryć, ale były to tylko jednostki. Wiele osób hitlerowcy rozstrzelali podczas prób ucieczki na polach lub w lesie. Tak zginął mój ojciec i brat - opowiada pan Aleksander. Po zrewidowaniu całej wioski w jednej ze stodół zamknięto dwie rodziny Skrzydłów i Góreckich oraz inne osoby wykazane na liście.
- Jak opowiadali naoczni świadkowie, Niemcy dla pozoru pociągnęli serią z automatu po stodole, ale i tak tam pozostali żywi ludzie, matki z małymi dziećmi. Potem spalono ich żywcem. W płomieniach zginęło dwadzieścia jeden osób. Kolejne dwadzieścia dwie zostały zastrzelone lub zamordowane w bestialski sposób podczas całej akcji - dodaje ze wzruszeniem dawny mieszkaniec Boru. Ciała ofiar Niemcy nie pozwolili pochować na cmentarzu parafialnym, ale w pobliskim lesie, gdzie dziś stoi pomnik upamiętniający tamte wydarzenia.
- Mimo zakazu pochowano zabitych z wielkim szacunkiem w przygotowanych szybko trumnach. Dzięki temu po wojnie można było ekshumować ciała i przenieść na parafialny cmentarz. Jednak dla nas to właśnie to miejsce jest pomnikiem tamtej tragedii. Tu na tej tablicy wiele osób ma swoich najbliższych - opowiada Stanisława Pszonak.
Współorganizatorem uroczystości była gmina Brody. Jak zaznaczyła wójt Marzena Bernat, zadaniem samorządu jest koordynowanie spotkań o charakterze historycznym i wpajanie patriotyzmu młodym. Gmina ma być gwarantem podtrzymywania pamięci o przeszłości.
Mimo upływu lat mieszkańcy Boru Kunowskiego oraz okolicznych wiosek gromadzą się na uroczystościach upamiętniających poległych bohaterów by przekazywać młodym jak wielka była ofiara ponoszona za wolność Ojczyzny.