„Figle-migle i hopsztosy zgrai chojraków zachęciły go do ćwiczeń na trenażerze eliptycznym” - takie i inne ortograficzne haczyki przygotowały autorki tarnobrzeskiego dyktanda.
Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna we współpracy z tarnobrzeskimi szkołami przygotowała jubileuszową, albowiem już 10. edycję dyktanda miejskiego. Gościny tradycyjnie udzieliła Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. prof. Stanisława Tarnowskiego.
Dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej Iwona Szymczak, witając wszystkich uczestników żartobliwo-rymowanym tekstem, podkreśliła znaczenie języka dla tożsamości i kultury każdego narodu.
Z zawiłościami polskiej ortografii i interpunkcji zmierzyli się uczniowie szkół podstawowych oraz średnich, a także przedstawiciele tarnobrzeskich instytucji, urzędów oraz dziennikarze.
Autorkami tekstu, w którym tradycyjnie pojawił się Jędrzej, stary znajomy, znany z poprzednich edycji, były Maria Pałkus, polonistka w Szkole Podstawowej nr 3 i jednocześnie przewodnicząca jury, Karolina Kochańczyk-Sieroń, również polonistka i nauczycielka w Przedszkolu Katolickim oraz Justyna Uchańska-Stasiak z Poradni Psychologiczno Pedagogicznej.
- Największy problem uczestnikom sprawiło słowo „szwajcar”, użyte w dyktandzie w znaczeniu odźwiernego, nie zaś obywatela Szwajcarii. Tylko parę osób zapisało je prawidłowo, czyli z małej litery. Trudny okazał się również zapis nazwy fundacji, której całą nazwę z wyjątkiem słów „imienia”, „na rzecz” piszemy z dużych liter. I, ku pewnemu zdziwieniu, problematyczne okazało się słowo „poharatać” – podsumowała dyktando przewodnicząca jury Maria Pałkus.
Podkreśliła także znaczenie znajomości prawidłowej pisowni oraz wkład nauczycieli, propagujących jej znajomość poprzez organizowanie m.in. szkolnych konkursów ortograficznych.
Najlepszą znajomością ortografii w najmłodszej grupie wiekowej (klasy V-VI) wykazała się Jagoda Koczwara-Szuba ze Szkoły Podstawowej im. Małego Księcia. Drugie miejsce przypadło Julii Pietrasz z SP nr 8, trzecie zaś Annie Szoździe z Podstawowej Szkoły Katolickiej.
W kategorii klas VII-VIII najlepiej z ortograficznymi zawiłościami poradził sobie Kacper Przybyło z SP nr 3. Drugie miejsce wywalczyła Gabriela Konefał z SP nr 9, trzecie natomiast Maja Drohobycka z SP im. Małego Księcia.
W najstarszej grupie wiekowej (uczniowie szkół średnich) mistrzem ortografii została Justyna Kos z Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika, wicemistrzynią Michalina Krakowiak z Katolickiego LO, a na ostatnim stopniu podium stanęła Magdalena Pawlik z Zespołu Szkół im. ks. Stanisława Staszica.
Wśród dorosłych, którzy zdecydowali się na starcie z ortografią, najlepszym jej znawcą okazał się Marcin Radzimowski, dziennikarz „Echa Dnia”.
Czas oczekiwania na wyniki dyktanda w tym roku zapełnili uczniom tarnobrzescy dziennikarze, przygotowując dla nich warsztaty, podczas których młodzież mogła zapoznać się z podstawowymi regułami dziennikarstwa.
Patronat honorowy nad X Miejskim Dyktandem dla Dzieci i Młodzieży objął prezydent Tarnobrzega Dariusz Bożek.
Pełny tekst dyktanda
Być albo nie być fit
Niedługo po walentynkach Jędrzej, unurzany w hańbie zimowego nieróbstwa, zapragnął zbić zelżałą tuszę i przepoczwarzyć się w chwackiego Herkulesa z nabrzmiałym torsem. Usłyszawszy w RMF-ie, że to Dzień bez Samochodu, w try miga znalazł się na trotuarze i wśród ulicznego rejwachu ruszył grzmocić w worek treningowy. Dla kurażu chłeptał ekstrawartościowy koktajl z rzewienia, jagód goji i żeń-szenia oraz pogryzał słodkawo-korzenne uprażone łodyżki anyżku. Ot, wegański furaż.
W odrzwiach Fitness Klubu, należącego do Fundacji im. Bellerofonta na rzecz Prezencji i Poprawy Wizerunku, minął się z pilnującym porządku szwajcarem. Wkroczył do środka i zderzył się z blichtrem hebanowoczekoladowych ciał o monstrualnych bicepsach.
- Ożeż ty! Do wciórności! Piekło dantejskie to przy tym arkadia - jęknął nieukontentowany, spozierając na swój opasły bańdzioch (bandzioch).
Figle-migle i hopsztosy zgrai chojraków zachęciły go do ćwiczeń na trenażerze eliptycznym. Napiąwszy sflaczały miąższ, okalający jego lędźwie, poczuł paroksyzm bólu.
- Ruszże się! Nie maż się! - żądało z żarliwością górujące nad nim guru kulturystyki, odziane w li i jedynie trykotaż ze streczu (stretchu).
Jędrzej wzdychał i achał cichutko, wachlując się chusteczką, lecz mimo to założył na gryf sztangi dwudziestoczteroipółkilogramowe talerze. Dźwignąwszy ją, opadł z sił i rzewność wszechpotężna go ogarnęła. Poharatany na duszy, ze zdezawuowanymi ideałami o jędrnym czteropaku, wrócił do domu, gdzie aż nadto żwawo hycnął ku lodówce i pożywił się orzechową chałwą. Hołubiona tężyzna fizyczna przepadła w zamęcie niepamięci…