Radomyska parada przebierańców kultywowana jest od czasów zaborów. Zwyczaj ten w Polsce południowo-wschodniej po dziś zachował się tylko w Radomyślu nad Sanem.
Przebierańcy, zwani też „zapustnikami”, odwiedzają wójta i proboszcza, prosząc ich o ślub dla młodej pary przebierańców. Panna młoda zwie się Maryna, gdyż dawniej tak właśnie wołali na niezamężne kobiety.
Zdaniem wójta Radomyśla nad Sanem Jana Pyrkosza, zapusty, ostanie dni przed Środą Popielcową, to dobra promocja gminy, gdyż zjeżdża się wtedy wielu gości.
- Mimo iż przemarsz zapustników to zaledwie kilka godzin, to ze względu na swoją barwę, pomysłowość i żywiołowość uczestników cieszy się niesłabnącą popularnością - podkreśla wójt.
99-letnia Gizela Krajewska, ze względu na stan zdrowia, po raz pierwszy od lat 30. ubiegłego wieku (a organizuje go od lat 60.) nie wzięła udziału w przemarszu zapustników.
Od kilkunastu pomocą w jego organizacji służy pani Gizeli jej siostrzenica, Honorata Jędrzejewska-Rębacz.
- Przygotowania do nowego przemarszu rozpoczynają się już po zakończeniu starego. Poszukujemy bowiem nowe stroje i maski. Młodzi najczęściej korzystają z ogromnego zapasu strojów masek, które posiada ciocia, która zresztą sama je szyła. Starsi szyją lub kupują sami - opowiada pani Honorata.
W tym roku przemarsz zaczął się w samo południe przed domem Honoraty Jędrzejewskiej-Rębacz. Potem były odwiedziny u pani Gizeli, wizyty w sklepach, Urzędzie Gminy (tutaj Maryna z oblubieńcem wzięli ślub), banku, na policji i u lekarza, by zbadał Marynię czy nie jest w ciąży.
Zapustni obeszli następnie Mały Rynek, a przemarsz zakończyli u proboszcza ks. Józefa Turonia, który raczył ich poczęstunkiem. Proboszcz zawsze próbuje też zgadnąć, kto się kryje za maskami.