Sandomierz sprzed 53 lat i posługę w domu biskupim wspomina s. Bertilla Siedlik ze zgromadzenia sióstr służebniczek dębickich.
Naprawdę niewiele pamiętam, to było tyle lat temu – wymawia się s. Bertilla, kiedy proszę ją o kilka wspomnień z czasów, gdy siostry służebniczki prowadziły dom biskupi, a diecezją kierował bp Jan Kanty Lorek. – W Sandomierzu spotkałam pasterzy o wielkim ojcowskim sercu. Biskupa Lorka traktowałyśmy jak ojca, oczywiście nie mówiliśmy do niego „tato”, ale czułyśmy, że jego serce jest pełne ojcowskiej troski i miłości. Biskup Gołębiowski natomiast był człowiekiem głębokiej modlitwy, a bp Walenty Wójcik często żartował – wspomina s. Bertilla.
Panny klasztorne z biskupiego domu
Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej przybyło do Sandomierza na zaproszenie bp. Lorka. Poprosił on matkę przełożoną, by siostry zajęły się prowadzeniem biskupiej rezydencji. – Przyjechałam do Sandomierza dokładnie 25 listopada 1965 r. – wspomina s. Bertilla, zaglądając do małego notesiku, gdzie skrzętnie zanotowała miejsca zakonnej posługi i daty przybycia na placówki. – Były trzy siostry: jedna gotowała, druga zajmowała się sprawami domowymi, trzecia wspomagała nas w codziennych zajęciach. Mieszkałyśmy po prawej stronie od wejścia do biskupiego domu. Były tam kuchnia, spiżarnia i nasze pokoje zakonne. Miałyśmy też wyjście na wewnętrzny dziedziniec, gdzie stały budynki gospodarcze, m.in. pomieszczenie dla kur, pieska, a także mały inwentarz, którym się zajmowałyśmy. Biskup Lorek w wolnej chwili przychodził i patrzył, czy wszystko jest zadbane. Często pytał przy śniadaniu: „A kurki i piesek już jadły?”. Czasami przychodził i sam je karmił – opowiada siostra. – Codziennie wspólnie z biskupem modliliśmy się rano w kaplicy. Gdy czasem trochę spóźniałyśmy się na ranne pacierze, dzwonił do nas i mówił: „Panny klasztorne, Pan Jezus was prosi”.
Zatroskany o wszystkich
Siostra Julia, która najdłużej posługiwała w domu biskupim, opowiadała siostrom o ciężkich czasach II wojny światowej, niezłomnej postawie duchownego wobec okupanta oraz szerokiej pomocy, jaką biskup otaczał ludność żydowską i biednych. – Siostra Julia wspominała, że biskup nie zważał na żadne niebezpieczeństwa czy konsekwencje, ale wspomagał Żydów. Jeździł też do urzędów i wstawiał się za osobami uwięzionymi. Nie bał się Niemców, a na pytanie, dlaczego pomaga, odpowiadał: „Tych najbiedniejszych kto obroni?”. – Był bardzo wyczulony na ludzką biedę. Zdarzało się, że szyby w domu biskupim były powybijane, lecz bp Lorek mówił, że to może poczekać, a biednym trzeba pomóc natychmiast – opowiada s. Bertilla.
Sandomierskie wspomnienia
Choć pobyt s. Bertilly w Sandomierzu nie był długi, bardzo miło wspomina swoją posługę i miasto. – Lubiłam spacerować. Do seminarium chodziłam po chleb, a latem po śliwki, choć najlepsze były brzoskwinie. Pamiętam też siostry franciszkanki, które miały dom na górce, gdzie uprawiały pomidory. Były ich całe skrzynki! Chodziłam więc tam, aby przynieść pomidory dla biskupów. Siostry ubrane były w różne habity, bo to były początki tego zgromadzenia. Cieszę się, że po latach znów jestem blisko Sandomierza. Czasem, gdy mamy spotkanie formacyjne sióstr, lubię pojechać i popatrzeć na to miasto po kilkudziesięciu latach – podsumowuje siostra Bertilla.
Więcej w papierowym wydaniu "Gościa Sandomierskiego" (na 6 stycznia).