Nie żyje Kazimierz Wiszniowski, autor tekstu pieśni "Bóg bogaty w miłosierdzie". Poeta, społecznik, intelektualista. To ostatni wywiad, jakiego nam udzielił wiosną ubiegłego roku. Mówił o tym, jak rodzi się poezja, oraz o swej współpracy ze Skaldami.
Marta Woynarowska: Pamięta Pan swój pierwszy wiersz?
Kazimierz Wiszniowski: Hmmm, nie pamiętam. Zupełnie nie pamiętam. Wiem natomiast, kiedy pojawiła się poezja. To było w ubiegłym wieku, w latach 60. W 1965 r. zostałem nauczycielem w tarnobrzeskim Technikum Rolniczym, porzucając w jakiś sposób, ale nie do końca, zawód inżyniera, jestem bowiem absolwentem Politechniki Krakowskiej. Jak we wszystkich szkołach także w „rolniku” odbywały się studniówki. Młodzież bawiła się m.in. w spontaniczne układanie tekstów do melodii popularnych wówczas piosenek. Bardzo mi się to podobało. I tak od zabawy w tekściarstwo zrodziła się moja przyjaźń z poezją. Ale pierwszego utworu, za skarby świata, nie pamiętam.
A ten pierwszy zapamiętany?
To akurat wiem. Był to wiersz „Kiedy zaczynasz mówić tato”, który doczekał się dwóch kompozycji. Pierwszą wersję muzyki napisał nieżyjący już Lesław Struga, drugą zaś Jacek Zieliński. I w tym wydaniu jest znana, albowiem znalazła się na płycie „Skaldowie dzieciom”. Był to jednocześnie mój pierwszy tekst, który znalazł się w repertuarze Skaldów.
Nie pamiętam także swojego debiutu drukowanego. Niestety, przyznaję się, że w moich szpargałach panuje okropny bałagan. Co jakiś czas odnajduję wśród tysięcy zapisanych kartek, wycinków jakiś zapomniany utwór.
Skoro nie jesteśmy w stanie dotrzeć do debiutanckich utworów, to zapytam co poczyta sobie Pan za największy sukces?
Naprawdę mogę się aż tak chwalić? (śmiech) Bezdyskusyjnie był to wiersz „Bóg bogaty w miłosierdzie”. Zbliżał się rok 2002, kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II miał przyjechać do Krakowa, by poświęcić sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Będąc w sandomierskim Wydawnictwie Diecezjalnym, z którym współpracuję od 1979 r., kiedy ukazały się moje „Rozmowy z Krzysiem”, zapytałem dyrektora ks. Leszka Pachutę, co przygotowują z racji pielgrzymki papieskiej. Okazało się, że postanowili wydać wybór homilii. A ja dwa tygodnie wcześniej wysłałem do Jacka Zielińskiego tekst „Bóg bogaty w miłosierdzie”. Podsunąłem myśl, że może do książki dołączyć płytę z moim utworem. Ksiądz Leszek kupił to. Więc szybki telefon do Zielińskiego, który powiedział, że jeśli muzyka siądzie na tekst, możemy porozmawiać. Zadzwoniłem za tydzień i okazało się, że jest dobrze. Zostaliśmy zaproszeni na odsłuchanie. Tymczasem pojawiła się inna trudność, wszystkie przygotowania były już zapięte na ostatni guzik. Na szczęście dzięki determinacji Jana Budziaszka (powiedział, że refren kolędy „Do szopy, do szopy” to nic w porównaniu z tą pieśnią) i życzliwości bp. Kazimierza Nycza udało się jeszcze dołączyć występ Skaldów, którzy zaśpiewali podczas uroczystości w Łagiewnikach.
Jeszcze przed wizytą Ojca Świętego jakiś dziennikarz z Telewizji Polskiej dowiedział się o pracy nad nagraniem i szybko pchnął ten news. Mało nie spadłem z krzesła, kiedy oglądając Teleexpress, usłyszałem, że w Łagiewnikach Jana Pawła II Skaldowie powitają pieśnią: „kompozycja - Jacek Zieliński, słowa - Kazimierz Wiszniowski z Tarnobrzegu”.
To był początek współpracy ze słynnymi Skaldami.
Tak, później ukazała się płyta „Skaldowie dzieciom”, na której znalazło się dwanaście utworów, z których dziewięć to moje wiersze, w tym m.in. „Bajkowa piosenka” i „Piosenka o całym świecie”. Tytuły wybrały tarnobrzeskie dzieci, które zapytałem jaką piosenkę chciałby usłyszeć. Bajkowa była prosta, bo zawsze można znaleźć trampolinę w postaci legend itp. Ale opowiedzieć w paru zwrotkach o całym świecie?! Oj, nagłowiłem się. Inna piosenka, „List do Anioła Stróża”, natomiast miała premierę podczas 40. jubileuszowego festiwalu w Sopocie. Po tym występie zadzwoniła do Jacka Zielińskiego jego pani profesor z Akademii Muzycznej, mówiąc, że to jest ich najlepsza piosenka. Ha! Nie mogę powiedzieć, że było to dla mnie obojętne.
Skąd czerpie Pan inspirację do swych wierszy?
Z życia. Po prostu z życia. Zawsze mam przy sobie notesik i ołówek, bo nigdy nie wiadomo, czy nie zrodzi się jakaś myśl, metafora, które po rozwinięciu przeradzają się w wiersz. A z metaforą jest tak, że jak wypadnie jedno słowo, gdzieś po drodze zapomniane, wali się cała konstrukcja. Dlatego trzeba być bardzo czujnym i natychmiast ją chwytać. Mam nadzieję, że mimo swoich lat udaje mi się tę czujność zachować. Tak było z najnowszą metaforą, która jak to zwykle bywa zrodziła się ad hoc: wciąż żyję, skoro odróżniam płaczącą wierzbę od uśmiechniętej dziewczyny. Chyba nie jest ze mną źle (śmiech).
Poezja to dla mnie zaistniały fakt i sposób jego wyrażenia, czyli język. Jeżeli ktoś używa w wierszu np. określenia „świnia”, to jest on w moim mniemaniu nie poetą, ale warchlaczkiem.
W jakiej tematyce najchętniej się Pan porusza?
Najczęściej w religijnej. I nie jest to łatwe. Trzeba bowiem pilnować się przed kiczem z jednej strony, a z drugiej przed błędami dogmatycznymi. Ale jakoś udaje mi się utrzymać na tej cienkiej linii.