Pierwsze listopadowe dni to odpowiednia pora do retrospektywnego spojrzenia na nasz miniony czas.
Uroczystość Wszystkich Świętych, a szczególnie Dzień Zaduszny, to dni przywodzące wspomnienia naszych bliskich, którzy poprzedzili nas w drodze na tamtą stronę chmur, oraz ludzi, którzy czasami przecinają nasze ścieżki na ułamek sekundy. Sekundy na zawsze wyrytej w pamięć. Zastanawiamy się wówczas, rozpatrujemy, rozkładamy niemal na czynniki pierwsze relacje, stosunek do nieżyjących bliźnich. Co było w nich dobre, a co naganne, czy - jak w swym inwokacyjnym wezwaniu pisał ks. Jan Twardowski - rzeczywiście spieszyliśmy się, by zdążyć z miłością zanim odejdą? Słowa wiersza „Spieszmy się” w tych dniach od lat nieodmiennie wylewają się z radia, telewizora, internetu. Są niemal wszechobecne. I co z tego? Zbanalizowaliśmy, strywializowaliśmy je do tego stopnia, że stały się niczym kolejny slogan reklamowy. A przecież ks. Jan zawarł w nich prostą i bolesną prawdę, którą odkładamy na jutro, na pojutrze, na potem tak wobec swych bliskich, jak i innych ludzi. Budujemy dystans w przeświadczeniu o szacunku dla wolności, intymności drugiego człowieka albo zwyczajnie - z obojętności wobec niego. Tymczasem owa obojętność to antonim miłości, miłości, która być może czasami potrafiłaby uratować życie. Kilka lat temu, w centrum Tarnobrzega, zmarł na moich rękach zupełnie nieznany mi Mężczyzna. Oczekiwanie na ambulans trwało, jak mi się wydawało, lata świetlne. Nie zdołałam go uratować, chociaż w ostatnich wyszeptanych słowach powiedział: „Proszę mi pomóc”. Jedyne, co mogłam uczynić, to być i dać poczucie „nieosamotnienia”. Kiedy pojawiła się karetka na sygnale, do której niebawem dołączył policyjny radiowóz, nagle obok wyrósł mały tłum. Była w nim kobieta, która pędzona ciekawością przybiegła z pobliskiego bloku w szlafroku, byle zdążyć na widowisko. Okazało się, że obserwowała tego Mężczyznę przez długi czas. Widziała jak upadał, podnosił się z trudem, chwytał i opierał się o pobliskie drzewo. Nie uczyniła nic, uznała bowiem, że to pewnie pijany, i nie jej sprawa, nie jej problem. Nie zdążyła z miłością do tego bliźniego, ale pospieszyła po sensację
Wyszeptaną przez zmarłego Mężczyznę prośbę potraktowałam jak testament i staram się go realizować. Przed dwoma laty na przystanku autobusowym zasłabła kobieta. Wezwałam karetkę. Kilka tygodni później spotkałam ją w sklepie. Patrzyłam na nią z daleka. To było niezapomniane spotkanie. Najpiękniejszy widok, jaki dotąd ujrzałam.