- Mowa ojczysta, w tym lokalne gwary, odgrywają ogromną rolę w życiu narodu. Dzięki nim przetrwała kultura, wiara i nasza tożsamość – przekonuje Andrzej Cebula.
Ślązacy mają swoją godkę, Kaszubi muziają po swojemu, także na Podlasiu mają swaju mowu, która kształtowała się wraz z przenikaniem ościennych kultur.
A czy na Sandomierszczyźnie mamy swoją gwarę? Czy są jeszcze osoby, dla których takie wyrazy jak „kieścik”, „sygać” czy „brzyzga” coś oznaczają, czy są całkiem niezrozumiałymi określeniami?
Andrzej Cebula zebrał ponad 2 tysiące słów gwary sandomierskiej, którą rozumieją już tylko najstarsi mieszkańcy regionu.
Z językowego tygla
- Należę do pokolenia mającego jeszcze styczność z lokalną gwarą, którą mówili moi dziadkowie, już mniej rodzice. Obserwując, jak w innych regionach naszego kraju wraca się do lokalnego języka, zacząłem się zastanawiać, czy istnieje szansa, aby uchronić od zapomnienia nasze sandomierskie godanie. Bo jeśli coraz częściej powraca się do gwary śląskiej, lasowiackiej czy podhalańskiej, to czemu nie odtworzyć gwary sandomierskiej, która stanowi nasze dziedzictwo i podkreśla naszą lokalną tożsamość? - zastanawia się pan Andrzej.
Specjalista od sandomierskiego godania ks. Tomasz Lis /Foto Gość Jako historyk z zamiłowania, zaczął szperać po różnych książkach i słownikach oraz odwiedzać ludzi, którzy mogliby jeszcze coś pamiętać ze starej mowy.
- Ruszyłem w teren. Spotkałem się z kilkoma osobami, które nie tylko pamiętały sandomierską gwarę, ale i jej używały. Dużą pomocą stały się badania i zbiory Oskara Kolberga, Romana Koseły czy Wincentego Burka. I tak powstał pierwszy zbiór słów, którym trzeba było nadać współczesne znaczenie. Moim zamierzeniem było wydanie słownika dawnej mowy sandomierskiej - opowiada pan Andrzej. - Gwara sandomierska, jak każda mowa potoczna, ewoluowała i zmieniała się. Stąd w źródłosłowach możemy odnaleźć wiele odniesień do języka rosyjskiego i niemieckiego - jest to wpływ zaborów. Trafiają się także przykłady oddziaływania innych języków słowiańskich, np. czeskiego czy słowackiego. Dzięki gwarze zachowywano posługiwanie się ojczystym językiem, gdy urzędowo był on zakazany. Dzięki temu przetrwaliśmy jako naród, nie utraciliśmy naszej tożsamości, a w najtrudniejszych czasach język ten był nośnikiem naszej kultury i przekazicielem wiary - dodaje regionalista.
Czym capiga różni się od kuśtyczka
Podczas kompletowania słownika wiele słów również dla regionalisty było nowością. Ich znaczenie musiał odkrywać i konsultować bądź ze starszym pokoleniem, bądź ze znawcami regionu.
– I tak „uchyba” to po sandomiersku ujma na honorze, a „ciapanie” to przeciągająca się niepogoda w postaci ciągle padającego drobnego deszczu. Jak powtarzali nasi dziadowie „ciapie i ciapie, aż się przykrzy w chałupie siedzieć, bo jak tak ciapie i ciapie, to trza pióra drzeć”. Czy inny dawny wyraz „cięcielenić”, czyli popłakiwać, szlochać. I tak małe dziecko mogło „cięcielenić bez cało noc, nie dajoc ojcom spać”. Nieznanym już dziś określeniem jest „ciekanie”, czyli bieganie dookoła, bez ustanku. Oryginalne określenia miały nazwy narzędzi lub domowych przedmiotów. „Capiga” to była część radła lub pługa, służąca do trzymania narzędzia podczas pracy w polu, z kolei „klapcążki” to małe obcęgi, dziś powiedzielibyśmy kombinerki, „kuśtyczkiem” nazywano kieliszek, zaś na dzisiejszy sufit mówiono „powała” - wymienia autor książki „Słownik gwary sandomierskiej”.
Więcej w wydaniu papierowym sandomierskiego „Gościa Niedzielnego”.