Przez jednych wielbiony, przez innych określany nieco lekceważąco „gorszym Malczewskim”.
Autor "Introdukcji" był nie tylko nauczycielem, mistrzem, ale także przyjacielem Hofmana, który po początkowej nauce w pracowni Floriana Cynka w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych (ASP od 1900 r.), zdecydował swą edukację malarską kontynuować u Malczewskiego. Zajęcia w szkole rozpoczął będąc jeszcze uczniem Gimnazjum im. Jana Sobieskiego, a egzaminy na uczelnię zdał w 1896 r. mając zaledwie 15 lat. Zainteresowanie rysunkiem i niewątpliwe zdolności plastyczne przejawiał już jako dziecko, mieszkając z rodziną w Karlinie pod Pragą, gdzie przyszedł na świat w 1881 r. Do Krakowa rodzina Hofmannów przeniosła się w 1889 r. i od tej chwili Polska stała się jego ojczyzną. Chociaż, z polskością, jej historią, tradycją był dobrze obeznany dzięki matce Teofili Muzyk, pochodzącej z drobnej szlachty małopolskiej. W trakcie studiów w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych uczestniczył także w zajęciach w reaktywowanej katedrze pejzażu prowadzonej przez Jana Stanisławskiego. Silna osobowość oraz sposób widzenia i przedstawiania przyrody przez Stanisławskiego wywarły na młodym i chłonnym nowości adepcie sztuki malarskiej ślad, ale nie aż tak silny jak w przypadku Malczewskiego. Niemniej pejzaż Wlastimila Hofmana nie jest czystym fragmentem jakiegoś widoku, to synteza nie wolna od symboliki, przepełniona nastrojowością podszytą melancholią.
Po ukończeniu z wynikiem bardzo dobrym krakowskiej uczelni, Hofman kontynuował naukę w ówczesnej artystycznej Mekce - Paryżu, gdzie po wielu trudach został przyjęty do pracowni Leona Gérôme w École des Beaux-Arts. Po dwóch latach paryskiej nauki w 1901 r. powrócił do Krakowa. Rozpoczął intensywną działalność artystyczną, powstawały prace wyznaczające kierunek dla całej jego twórczości, w której przeważała tematyka religijna, antyczna, baśniowo-fantastyczna, a także ludowa czerpiąca z tradycji, wierzeń, przesądów, zabobonów i folkloru polskiej wsi. Na obrazach pojawiały się wiejskie Madonny, pastuszkowie, starcy, nędzarze, kalecy, fauny, koziołki. Poprzez swą symboliczno-alegoryczną wymowę pełną duchowości i wyciszenia nie pozostawiały i nie pozostawiają także dzisiaj odbiorcy obojętnym. "Mistyczno-religijny nastrój obrazów przykuwa uwagę odbiorcy, przemawiając do jego uczucia i zmuszając do myślenia i kontemplacji. […] Potrafił on oświetlić twarze skupione w modlitwie promieniem wiary i nadziei - czyni to z nadzwyczajną głębią ekspresji" - pisał Wacław Jędrzejczak.
"Anioł z tulipanem" Marta Woynarowska /Foto Gość
Sam Hofman zaś podkreślał: "Pragnąłbym jedynie, żebym rozwinąć mógł duchowe skrzydła! Tu jak najszerzej, gdyż wiem, duch nie zginie. Chciałbym go włożyć w moje malowidła, które zostaną po moim odlocie".
Przez lata w Polsce twórczość Hofmana była niezauważana, czasami lekceważona, nierzadko spotykał się z ostrą krytyką, jak chociażby w przypadku, dzisiaj uznawanej za najwybitniejsze jego dzieło - "Spowiedzi" z 1906 r. (w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie). Sukcesy świętował za to na zagranicznych wystawach w Monachium, Wiedniu, Paryżu, gdzie jego prace natychmiast znajdowały nabywców. W ojczyźnie został doceniony dopiero po latach pracy. Życie i twórczość utrudniało mu także obco brzmiące imię i nazwisko. Za radą Jacka Malczewskiego zmienił pisownię imienia na polską – z Vlastimila na Wlastimil. Po II wojnie zaś urzędowo nakazano mu zmianę „niemieckiego” nazwiska na bardziej polskie, dlatego zniknęło na końcu jedno "n" – od tej pory pisał się "Hofman".
Po II wojnie światowej, kiedy powrócił z żoną z wojennej tułaczki, która zawiodła ich aż do Palestyny, osiadł na stałe w Szklarskiej Porębie, gdzie pracował aż do śmierci w 1970 r.
W 10 lat później Muzeum Karkonoskie postanowiło stworzyć własną kolekcję prac Wlastimila Hofmana, którą obecnie można zobaczyć w Muzeum Historycznym Miasta Tarnobrzega.
Ekspozycja będzie udostępniona do 2 września bieżącego roku.