Wokół śnieg, zimno, ale zakonnikom przesłuchującym ofiarę jest ciepło, bo obok płonie ognisko.
A w nim jeden z nich rozgrzewa do czerwoności żelazne narzędzia, które mają skłonić oskarżoną do mówienia.
- Choć zdjęcia kręcone były w marcu, to aura spłatała psikusa i zapanowała normalna zima. Wiatr, śnieżyca, ale dzięki temu zdjęcia wyszły naprawdę udane. Ponieważ dobrze się ulokowałem, przy samym ognisku, zatem zupełnie nie odczuwałem przenikliwego chłodu, na który narzekali moi koledzy z Grupy „Sarmata”, biorący udział jako rekonstruktorzy w zdjęciach do serialu „Korona królów” - opowiada Szymon Kasak z Tarnobrzeskiej Chorągwi Rycerskiej Leliwa, skwapliwy pomocnik głównego egzekutora prowadzonego przesłuchania. - Nie mogę zdradzić kim była osoba poddawana torturom, ale jest to jedna z ważniejszych postaci w serialu, a wszystko się wyjaśni jeszcze w tym sezonie „Korony królów”.
Pan Szymon z grupą rekonstruktorów m.in. z Sandomierza, Ostrowca Świętokrzyskiego, Radomia, których zwerbował na polecenie producentów, został bowiem odpowiedzialny za współpracę z grupami rekonstrukcyjnymi działającymi w Polsce południowej, uczestniczyli w kręceniu scen w opactwie cysterskim w Wąchocku. Okazało się bowiem, że to co miało być jednorazowym epizodem przerodziło się w dłuższą przygodę filmową.
- Bardzo nas to cieszy, jest to nie tylko wspaniała przygoda, doświadczenie, ale również okazja do poszerzenia naszej wiedzy, wymiany doświadczeń i zawierania nowych znajomości, ważnych dla naszej działalności - wyjaśnia Sławomir Partyka, również przedstawiciel Tarnobrzeskiej Chorągwi Rycerskiej Leliwa. - Ponieważ chcielibyśmy, aby ta przygoda trwała jak najdłużej, a wiemy, że w planach jest pociągnięcie serialu do roku 1420, dlatego przekornie nie mamy parcia na szkło. Im mniej nas widać, mniej rzucamy się w oczy tym lepiej. Gdyż zbyt widoczna, opatrzona twarz eliminuje z udziału w produkcji.
Pan Sławomir z uroczymi dwórkami arch. Sławomira Partyki Obaj panowie po swym lutowym debiucie w „Koronie królów” w marcu ponownie zostali zaproszeni do Malborka, gdzie nagrywane były sceny ukazujące II zjazd wyszehradzki. - Szymon utrzymał swą wysoka pozycję dostojnika z kręgu króla Karola Roberta, zaś mnie udało się mocno awansować, bo z trębacza zostałem węgierskim dworzaninem. Była to sama przyjemność, moim zadaniem było bowiem adorowanie uroczych dwórek i ucztowanie i to prawdziwe ucztowanie. Pierwszego dnia na zakończenie zdjęć reżyser zaprosił uczestniczących w nich rekonstruktorów do stołów zastawionych pieczystym - opowiada Sławomir Partyka. - Nie musieliśmy iść na obiad - śmieje się pan Szymon.
Jak to często bywa na planie filmowym nie brakowało zabawnych sytuacji. - W II zjeździe uczestniczyła także delegacja halicko-włodzimierska z księciem Jerzym Trojdenowiczem. Aby udramatyzować wydarzenia, w scenariuszu przewidziano awanturę, ba, wręcz bójkę pomiędzy jej członkami. W użycie poszła laska. Kręcą jeden dubel, laska poszła w drzazgi. Kręcą drugi dubel, kolejna laska roztrzaskana. Trzeci to samo. W końcu skonsternowani filmowcy postanowili nagrywać sceny bez laski, bo zostały im w zapasie już tylko dwie - mówi ze śmiechem Szymon Kasak.
Obaj panowie mają nadzieję, że jeszcze nie raz pojawią się na zamku w Malborku.
- Nie ma co ukrywać, że konflikt polsko-krzyżacki, który od wieków budził emocje, wciąż, mówiąc kolokwialnie, dobrze się sprzedaje. Dlatego zamek wielkich mistrzów jeszcze nie raz zapewne będzie gościł ekipę „Korony królów” - stwierdza pan Sławomir.