Puste parkingi przy galeriach i zamknięte sklepy, za to tłumy na spacerach. Tak wyglądał Sandomierz podczas pierwszej niehandlowej niedzieli.
Mimo zapowiedzi, że Polacy nie będą umieli dobrze spędzić niehandlowej niedzieli, że w wielu domach zabraknie produktów na rodzinny obiad i że Skarb Państwa zuboży się o pomniejszone dochody ze sprzedaży, jakoś przeżyliśmy tę niedzielę.
Dzisiejszego popołudnia zaskoczył mnie Sandomierz, a myślę, że podobnie było w wielu miejscach naszego kraju.
To nasze miasto było jakieś inne, pełne ludzi.
Tu trzeba dodać, że mieszkam niemalże w środku Starego Miasta, tak chętnie odwiedzanego przez turystów.
Jednak turyści odwiedzają Sandomierz w pełni sezonu, czyli tak mniej więcej od początku maja do końca września. Co mogą potwierdzić lokalni restauratorzy, hotelarze czy właściciele różnych kramów z pamiątkami, którzy swoje stoiska otwierają właśnie w tym czasie. Poza sezonem ta część miasta jest, łagodnie mówiąc trochę opustoszała, czyli nie tłoczna i spokojna.
Dzisiejsza niedziela prawdziwie mnie zaskoczyła.
Już koło południa Stare Miasto zaczęło się wypełniać spacerującymi. Gdy wybrałem się i ja na popołudniowy spacer, wiślany Bulwar im. Piłsudskiego czy alejki spacerowe w Piszczelach pełne były ludzi. Spacerowali starsi, rodziny a co najciekawsze także młodzi. Pary nastolatków trzymając się za ręce spokojnie robiły sobie sweet foto na tle zamku, katedry czy w panoramie Wisły. Pomiędzy spacerującymi pojawiali się biegacze i zwolennicy rowerowych przejażdżek.
Jakoś tak było nas dużo.
Pomyślałem, wygraliśmy z tą niehandlową niedzielą.
Jednak nie jest to ani zwycięstwo polityczne, ani ekonomiczne, tym bardziej ideologiczne. Ale jest to zwycięstwo nas, codziennie zabieganych ludzi tego czasu, którym dano nareszcie czas na wypoczynek, wspólne spędzenie czasu. Dano szansę, abyśmy nie pędzili, jak co dzień do galerii, na zakupy i wyprzedaże, ale byśmy dali sobie czas, czyli to, czego jak zawsze podkreślamy nam brakuje.