Radomyskie zapusty to barwna parada mieszkańców. Odbywa się ona w ostatni wtorek przed Środą Popielcową.
Od początku lat 60. ubiegłego wieku ten kolorowy przemarsz organizuje i sama w nim uczestniczy 98-letnia Gizela Krajewska. Ze względu na wiek, pani Gizela wożona jest zawsze jakimś nietypowym pojazdem, w tym roku była nim bryczka, „zaprzężona” w quad. - Ja tym żyje cały rok. Przed samym marszem siedzę w domu i nabieram sił. Zawsze jestem też przebrana - mówi sędziwa uczestniczka.
- Przemarsz zaczyna się w samo południe przed moim domem. Potem meldujemy się w gminie, następnie idziemy do banku po pożyczkę, do lekarza, by zbadał Marynię, czy nie jest w ciąży, i obchodzimy wokoło Mały Rynek - wyjaśnia pani Gizela.
Na czele orszaku idzie młoda para - Maryna (dawniej tak właśnie wołali na niezamężne kobiety) ze swoim kawalerem. W Urzędzie Gminy młoda para prosi wójta o ślub. W tym roku udzielał go Jan Pyrkosz. Są obrączki i prezenty, a potem, jak to na weselu, tańce.
Zapustnicy odwiedzają też sklepy w rynku, gdzie dostają skromne datki. Tańczą na ulicy ku wielkiej uciesze mieszkańców.
Od kilkunastu lat pomocą w organizacji zapustowego przemarszu służy pani Gizeli jej siostrzenica, Honorata Jędrzejewska - Rębacz. - Przygotowania do nowego przemarszu rozpoczynają się już po zakończeniu starego. Poszukujemy bowiem nowe stroje i maski. Młodzi najczęściej korzystają z ogromnego zapasu strojów masek, które posiada ciocia, która zresztą sama je szyła. Starsi szyją lub kupują sami - opowiada pani Honorata.
W tym roku pojawiło się kilka nowych przebrań, w tym Śmierć czy Diabełki, w które to role wcieli się najmłodsi uczestnicy zapustowej parady.
Przemarsz kończy się u proboszcza miejscowej parafii ks. Józefa Turonia. -Proboszcz raczy nas poczęstunkiem - zupą i słodkościami. Próbuje też zgadnąć, kto się kryje za maskami - dodaje Gizela Krajewska.