Za współpracę z partyzantami 4 lipca 1943 r. Niemcy spalili żywcem dwadzieścia jeden osób a kolejne dwadzieścia dwie w bestialski sposób zamordowali. Już tylko kilka osób pamięta tamte chwile.
Co roku, niezależnie od okoliczności, mieszkańcy położnej pośród lasów wioski Bór Kunowski zbierają się w miejscu męczeńskiej śmierci swoich bliskich i znajomych, by uczcić ich pamięć. – Dopóki żyjemy, nie Mozę nas tutaj zabraknąć. Ten dzień to dla nas świętość, bo ginęli wtedy nasi najbliżsi. I mimo, że tych którzy przeżyli tamte chwile jest już coraz mniej, to jednak pamięć o tamtym tragicznym dniu wciąż w nas trwa. Patrząc na tablicę z ich imionami wspominamy ich bohaterstwo i męczeństwo – ze wzruszeniem opowiada pan Aleksander, który przeżył pacyfikację.
Przedstawiciele władz uczciły pamięć pomordowanych ks. Tomasz Lis /Foto Gość W przypadającą w tym roku siedemdziesiątą czwartą rocznicę tamtych wydarzeń w miejscu pierwotnego pochówku ofiar pacyfikacji odprawiono Mszę św., pod przewodnictwem ks. Jerzego Ejchlera, kunowskiego proboszcza. Przedstawiciele władz wojewódzkich, powiatowych, gminnych, delegacje kombatanckie i strzeleckie oraz mieszkańcy wsi złożyli kwiaty pod pomnikiem pomordowanych. Odbył się także Apel poległych podczas, którego odczytano listę mieszkańców spalonych żywcem i zabitych podczas pacyfikacji oraz tych, którzy z okolicznych miejscowości ponieśli śmierć podczas działań wojennych za wolność Ojczyzny. Uroczystości uświetniły poczty sztandarowe, gminna orkiestra z Brodów oraz chór parafialny z Krynek.
- Tamtej niedzieli miała być pierwsza komunia święta dzieci w Kunowie. Wiele rodzin wybierało się ze swoimi pociechami na Mszę ale nie było im dane dotrzeć. Kilkoro z nich tamtej niedzieli zginęło w płomieniach stodoły podpalonej przez hitlerowców – opowiada Aleksander Klepacz, jeden z nielicznych pamiętający tamte wydarzenia.
Akcję pacyfikacyjną okupanci rozpoczęli już od wczesnych godzin rannych otaczając wojskiem całą wieś. – Mieli przygotowane lity z nazwiskami, tych, którzy wspomagali partyzantów. Niektórym udało się uciec do lasu lub skutecznie ukryć, ale były to tylko jednostki. Wiele osób hitlerowcy rozstrzelali podczas prób ucieczki na polach lub w lesie. Tak zginął mój ojciec i brat – opowiada pan Aleksander.
Najbliżsi pomordowanych noszą w pamięci tamte chwile ks. Tomasz Lis /Foto Gość – Do naszego domu przyszli bardzo wcześnie rano, gdy wszyscy spali i zabrali ojca. Ja miałem wtedy 10 lat. Mieszkaliśmy we wsi obok, na Kitowinach, po kilku godzinach poszliśmy z matką szukać ojca. Pamiętam pogorzelisko po stodole jeszcze skwierczało. Ojca znaleźliśmy rozstrzelanego niedaleko spalonej stodoły. Wtedy zginął jeszcze brat mamy i wielu krewnych – opowiada Jan Madej.
Poczty sztandarowe ks. Tomasz Lis /Foto Gość Po zrewidowaniu całej wioski w jednej ze stodół zamknięto dwie rodziny Skrzydłów i Góreckich oraz inne osoby wykazane na liście. – Jak opowiadali naoczni świadkowie, Niemcy dla pozoru pociągnęli serią z automatu po stodole, ale i tak tam pozostali żywi ludzie, matki z małymi dziećmi. Potem spalono ich żywcem. W płomieniach zginęło dwadzieścia jeden osób. Kolejne dwadzieścia dwie zostały zastrzelone lub zamordowane w bestialski sposób podczas całej akcji – dodaje ze wzruszeniem dawny mieszkaniec Boru Kunowskiego. Ciała ofiar Niemcy nie pozwolili pochować na cmentarzu ale w pobliskim lesie, gdzie dziś stoi pomnik upamiętniający tamte wydarzenia. – Mimo zakazu pochowano zabitych z wielkim szacunkiem w przygotowanych szybko trumnach. Dzięki temu po wojnie można było ekshumować ciała i przenieść na parafialny cmentarz. Jednak dla nas to właśnie to miejsce jest pomnikiem tamtej tragedii. Tu na tej tablicy wiele osób ma swoich najbliższych – dodaje.
Rodziny pomordowanych składają wieńce ks. Tomasz Lis /Foto Gość Mimo upływu lat mieszkańcy Boru Kunowskiego oraz okolicznych wiosek gromadzą się na uroczystościach upamiętniających poległych bohaterów by przekazywać młodym jak wielka była ofiara ponoszona za wolność Ojczyzny.