Z każdego tutejszego miejsca ścieżka wiodła do kościoła, gdzie drzwi zawsze były otwarte. W jego wnętrzu żyjący samotnie mnisi stawali się jedną modlącą się rodziną.
Dla kamedułów świątynia zawsze była centralnym miejscem całej pustelni, bo takie były założenia konstrukcyjne. Najlepiej widać to z lotu ptaka. Wokół niej koncentrowało się życie modlitewne wspólnoty, którą tworzyli mnisi – opowiada ks. Wiesław Kowalewski, dyrektor rytwiańskiej pustelni, otwierając zabytkowe drzwi barokowej świątyni.
Perła pośród lasów
Rzeczywiście. Nawet z dawnych ogrodów wąska ścieżka wiedzie prosto do jednego z bocznych wejść do świątyni. – Kościół był miejscem spotkań pustelników. Każdy z nich żył samotnie w swoim domku, oddzielonym od kolejnego murem. Praktycznie nie rozmawiali ze sobą w ciągu całego dnia, nawet podczas wspólnej pracy. To właśnie świątynia stawała się dla nich miejscem modlitwy i życia wspólnotowego – dodaje ks. W. Kowalewski. Dziś rytwiański kościół służy wiernym podczas typowych nabożeństw duszpasterskich. Jednak początki były inne.
Dostępne jest 20% treści. Chcesz więcej?
Odśwież stronę
Zaloguj się i czytaj nawet 10 tekstów za darmo.
Szczegóły znajdziesz TUTAJ.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się