Od ponad dwóch lat ks. Andrzej Nowakowski przemierza zambijski busz, niosąc Ewangelię.
Drugim zadaniem misjonarza jest troska o materialne zaplecze misji parafialnej . Tam na miejscu na wszystkim trzeba się znać i niemal wszystko umieć zrobić.
- Mój tydzień dzielę na połowę. Kilka dni przeznaczam na dotarcie do kaplic w poszczególnych wioskach. Tam najpierw prowadzę katechezy sakramentalne, robię spotkanie z katechistami, potem jest Msza św. i udzielanie sakramentów a następnie obowiązkowy poczęstunek, który dla tubylców jest bardzo ważnym elementem spotkania. Mieszkańcy poszczególnych wiosek starają się przygotować jakieś lokalne przysmaki. Menu naprawdę bywa urozmaicone i zależy od zamożności wioski. Nieraz jest to kurczak z warzywami i kukurydzą, gdzie indziej suszone gąsienice, szarańcza czy pieczona mysz buszowa. Na początku trzeba się przełamać, ale z czasem odnajduje się w tych potrawach znakomity smak – opowiada z uśmiechem misjonarz. Często trudnością jest samo dotarcie i znalezienie wiosek w buszu, który zmienia się w zależności od pory roku. Najdalsza z 14 kaplic, które ma do odwiedzenia ks. Andrzej, znajduje się w wiosce oddalonej od centrum misji o 90 kilometrów. – Przez pierwszy rok musiałem jeździć do wiosek z przewodnikiem, aby nie pomylić drogi i nie zabłądzić. Dziś spokojnie i w porze deszczowej i suchej trafię do moich parafian. Po prostu trzeba poznać tajniki orientacji w buszu i nie jest tak strasznie. Zagrożeniem są zwierzęta, które mogą niespodziewanie wyjść na drogę wprost pod koła samochodu. Niejednokrotnie miałem takie spotkania ze słoniami, żyrafami czy antylopami. Czasami się zdarza, że takim utrudnieniem są tubylcy jadący osobliwymi zaprzęgami złożonymi z krów – opowiada misjonarz. Powrót z takiej wyprawy przypada wieczorem, jak podkreśla misjonarz, ważne, aby wrócić, gdy jest jeszcze widno, bo po zmroku podróżowanie staje się jeszcze niebezpieczniejsze. Jak opowiada nie jeden raz musiał noc spędzić w środku buszu w samochodzie.
- Kolejnym zadaniem do wypełnienia jest troska o zaplecze materialne misji. Dlatego kilka dni w tygodniu razem z parafianami poświęcamy na prace przy parafii. Budujemy budynki gospodarcze, dbamy o otoczenie kościoła i plebanii czy też zajmujemy się uprawą pola parafialnego, na którym siejemy kukurydzę czy sadzimy ziemniaki lub inne warzywa. Tak wygląda codzienność misjonarza – dodaje z uśmiechem.
Śladem ks. kardynała Kozłowieckiego
Misyjna posługa w Zambii Archiwum misjonarza Kościół w Zambii obchodzi w tym roku 125 lat obecności misjonarzy, a co za tym idzie rozpoczęcie dzieła ewangelizacji. Jako pierwsi na te ziemi z północy przybyli ojcowie biali a z południa jezuici. – W chwili obecnej Kościół rozwija się bardzo prężnie, czego dowodem jest fakt, że episkopat stanowią już tylko miejscowi biskupi. Każdego roku jest wyświęcanych kilku nowych kapłanów pochodzących z poszczególnych plemion. W świadomości wiernych nadal tkwi pamięć o wielki kardynale Adamie Kozłowieckim, który położył fundamenty pod rozwój administracji Kościoła i dzieła ewangelizacji. Zambia jest jednym z nielicznych krajów na świecie, który ma zapisane w konstytucji, że jest krajem chrześcijańskim – opowiada ks. Andrzej. I mimo, że ochrzczonych jest około 40 proc. mieszkańców, to jednak w wielu miejscach wiara nie jest jeszcze mocno ugruntowana i wielokrotnie miesza się z lokalnymi wierzeniami. – Oczywiście, że nadal obserwujemy synkretyzm religijny. Wiele osób, mimo, że są ochrzczone i regularnie chodzą do kościoła, to jednak w wypadku jakiejś trudnej sytuacji idą do lokalnego czarownika pytać o radę lub wróżbę. Jednak bardzo szanują misjonarzy i zawsze są pełni życzliwości, mając świadomość, że obecność dzieła ewangelizacyjnego przyniosła im także edukację i medycynę – podkreśla misjonarz.
Jednym z głównych zmartwień misjonarza w takim klimacie jak afrykański jest zdrowie. Znoszenie miejscowych chorób nie jest łatwe dla Europejczyka. – Oczywiście, że trudno się ustrzec takich chorób jak malaria czy inne choroby układu pokarmowego. Jednak jeśli dość wcześnie zaobserwujemy ich pierwsze symptomy i weźmiemy leki, to lżej się je przechodzi. Ostatnia moja wizyta w Polsce potwierdziła, że na razie ze zdrowiem jest dobrze. Dużym problemem wśród tubylców jest problem wirusa HIV, którym zarażona jest dość spora grupa ludzi – opowiada ks. Andrzej.
Codzienność na misjach przynosi niekiedy zaskakujące i często niebezpieczne sytuacji. Pytany o takie przeżycia, ks. Andrzej opowiada o kilku, które przeżył bez szwanku. – Jedna z takich sytuacji wydarzyła się podczas podróży rzeką, gdy naszą łódź zaatakowały hipopotamy, z pozoru bardzo spokojne zwierzęta, lecz jeśli naruszy się ich terytorium bywają bardzo niebezpieczne. Nam na szczęście w porę udało się uciec – opowiada misjonarz. Kolejna sytuacja bardzo niebezpieczna dla misjonarza miała miejsce blisko plebanii. – To była moja nieroztropność. Pewnego ranka tuż obok naszej parafii przechodziło duże stado słoni. Postanowiłem zrobić kilka zdjęć tym gigantycznym zwierzętom i podszedłem zbyt blisko, co nie uszło uwadze jednej z samic, która niebezpiecznie zbliżała się do mnie. Na szczęście w porę jeden z parafian ostrzegł mnie, abym szybko się oddali. Usłyszałem tylko ostrzegające sygnały od słonicy. Kilka tygodni wcześniej w takiej sytuacji zginęła jedna z kobiet w sąsiedniej wiosce, została rozdeptana przez słonie – opowiada misjonarz.
Ks. A. Nowakowski z najmłodszymi parafianami w Zambii Archiwum misjonarza Ks. Andrzej chwali sobie tę posługę podkreślając, że na razie o powrocie nie myśli, bo ma jeszcze sporo do zrobienia na miejscu. – Póki zdrowie pozwala chcę być pośród tych ludzi, którzy stali się dla mnie drugą rodziną – podsumowuje ks. Andrzej Nowakowski, misjonarz w Zambii.