Sandomierskie jabłka mogą podbić nowe rynki zbytu.
Owocowy krach nie oznacza załamania się jabłkowego interesu. Słaba cena na lokalnych skupach może stać się szansą na sprzedaż jabłek do bardzo nawet dalekich odbiorców.
Już od początku owocowego sezonu nie było za ciekawie z ceną za owoce proponowaną przez handlowców i firmy zajmujące się skupem hurtowym produktów rolnych. Wakacje przyniosły niskie ceny skupu owoców miękkich, które oscylowały na granicy opłacalności produkcji. Lepszej oferty także nie dostali sadownicy zajmujący się uprawą jabłoni. Cena owoców przemysłowych jest najniższą od kilku lat, a za jabłko konsumpcyjne sadownicy mają proponowaną niemal minimalną cenę.
Kolejka do skupu owoców. Jabłkowa nadprodukcja. ks. Tomasz Lis /Foto Gość Związek Sadowników RP ogłosił strajk na dostawy owoców do punktów skupów, lecz nie przyniosło to znacznej poprawy sytuacji. Wielu producentów przestało już wierzyć, że zostanie odblokowane embargo na rynek rosyjski i rozpoczęło, jak się okazuje z dużym sukcesem, poszukiwanie nowych rynków zbytu jabłek.
– Chyba nie jestem dobrym przykładem do rozmowy w tym temacie, bo na razie nie narzekam na sprzedaż. Od kilku lat zajmuję się specyficznym rynkiem, konkretnie arabskim i tam wysyłam nasze jabłko. Miałem okazję kilka lat pracować na rynku rosyjskim i zrozumiałem już wtedy, że ten rynek jest dla nas bez szans na przyszłość – wyjaśnia Wiesław Kołodziej, prezes firmy SBC, zajmującej się handlem owocami. Wykorzystując kontakty z handlowcami z krajów Afryki Północnej kilka lat temu zaczął rozmowy na temat eksportu jabłka na ich rynki. – Nie było łatwo, bo ten owoc nie był tam po prostu znany. Zaproponowałem dostawę kilku odmian, które mogłyby trafić w gust tamtych klientów. Teraz mogę się pochwalić, że przetarłem kilka dobrych szlaków na dostawę naszego jabłka na naprawdę wymagające rynki arabskie – dodaje handlowiec. Podkreśla jednocześnie, że problem ze sprzedażą jabłka na nowe rynki, w tym te wschodnie, nie leży tylko w cenie, ale także, w jakości produktu i technologii jego produkcji i zbioru. – Importerzy ze wschodu stawiają nam bardzo konkretne wymagania. Chcą jabłka pięknie wybarwionego w jednym kolorze, o średnicy między 7 a 8 centymetrów, które dobrze zniesie transport i zachowa super smak przez czas podróży. Moja firma, aby przygotować transport około 20 ton takiego towaru musi przesortować około 60 ton jabłek. To świadczy o tym, że brakuje nam jabłka o takiej jakości, z jaką zwracają się kontrahenci. Pozostaje pytanie, co robić z reszta towaru, która pozostaje. Ważne, więc jest, aby zadbać o jakość produkowanego jabłka – wyjaśnia Wiesław Kołodziej. Kolejne trudności w eksporcie piętrzą się z problemami administracyjnymi. Coraz więcej kontrahentów wymaga, aby cały proces uprawy był kontrolowany przez służby fitosanitarne. Ponadto, każdy transport wymaga podbicia kilku dokumentów, które z punktu widzenia międzynarodowego prawa handlowego nie są konieczne, a są wymysłem polskiej administracji. – Stawiane nam są coraz większe wymagania, a nikt nas nie wspomaga i nie ułatwia tego handlu z rynkami zagranicznymi. Powołany Fundusz Promocji potrafi jedynie dopominać się o swoje należności, a jest to 0,1 proc. wartości każdej zagranicznej transakcji, nie proponując konkretnej strategii promocji naszych owoców. Proszę mi powiedzieć, kiedy ostatnio wiedzieliśmy jakąś reklamę polskich owoców lub warzyw? – stawia pytanie handlowiec.
Tłumacząc problem handlu jabłkiem przyznaje, że to nie jest to do końca wina producenta, czyli sadownika. – Od lat nikt nie badał rynku, nie podpowiadał sadownikom, jakie odmiany będą poszukiwane, w jakich kierunkach iść z nasadzeniami. Sadownicy sami, niemal po omacku, szukali optymalnych rozwiązań. Drugim problemem jest technologia uprawy. Za bardzo skupieni jesteśmy na produkcji jabłka wielkoowocowego. Zbyt dużo produkujemy jabłka przemysłowego, które obniża cenę i od niej też zależy cena jabłka konsumpcyjnego. W wielu przypadkach sadownicy nie chcą się przekonać do zbioru wielofazowego. U nas jest tak, że zbiór odbywa się jednorazowo. Równocześnie zbieramy te dojrzałe, wybarwione, ale i te mniej dojrzałe też. Tymczasem klient chce jabłka wybarwionego, w jednym klarownym kolorze. To wymaga zbiorów wielofazowych. Jasne, że nie jest to wygodne, ale jeśli chcemy sprzedać towar i to w dobrej cenie musimy dać odpowiednią jakość – podkreśla handlowiec. Omawiając rynki zbytu podkreśla, że istnieje duża szansa wejścia na szerokie rynki zagraniczne z dobrej jakości owocem. Zapytania ofertowe przychodzą z rynków arabskich, z dalekiego Wschodu, w tym z Wietnamu i z Chiny. Otwiera się także zapotrzebowanie eksportu na rynki Europy Północnej czy na rynek Angielski, ale podkreśla, że musi być to smaczne i odpowiedniej jakości jabłko. – Myślę, że i nasz rynek nie jest do końca stracony. Musimy tylko zadbać o naszego klienta. Bo często, gdy jabłko idzie na eksport to dbamy o jego jakość, gdy zaś na rynek krajowy, to chcemy wypchnąć towar gorszej jakości. Tak nie zdobędziemy wiernego klienta – dodaje.
Jak wyjaśnia w handlu z dalekimi rynkami już na starcie polscy eksporterzy są sporo stratni. - Transport do portów w południowej Europie kosztuje nas około 1, 5 tys. euro na kontenerze. Producenci z Włoch czy Gracji nie mają aż takich kosztów. Mimo to, jest szansa na dobry handel. Obecnie próbujemy nowego, bardzo egzotycznego rynku w małym afrykańskim państwie. W Gambii rynek jabłkowy jest niemal dziewiczy. Powoli dopracowujemy szlaki transportu i rozwiązujemy problemy z przechowywaniem owoców w trudnych afrykańskich warunkach. Nie jest to jakiś olbrzymi rynek, ale może być ciekawy. Ja lubię takie wyzwania – podkreśla Wiesław Kołodziej.