Może ktoś rozpozna na zdjęciu dziewczynkę w komunijnym stroju?
Pewnego ranka podczas II wojny światowej, był to koniec 1942 lub początek 1943 roku, Walentyna Gietka, wówczas sześcioletnią dziewczynka obudziła się rano i ze zdziwieniem zobaczyła, że w jej pokoju na piętrze domu w Rudniku nad Sanem, oprócz dwóch sióstr, Haliny i Zosi, śpi jeszcze nieznajoma dziewczynka…Na imię miała Krystyna (nazwisko - Drachust, ale pisownia nie jest pewna). Tak przynajmniej powiedzieli rodzice.
Pani Walentyna dopiero niedawno dowiedziała się, jakim sposobem w ich domu zjawiła się Krystyna. Wtedy nie dopytywała, gdyż podczas wojny było czymś normalnym, że ludzie nagle pojawiali się i znikali.
- Mój wujek, Feliks Gołębiowski, był zawiadowcą stacji w Rudniku nad Sanem. Na przełomie 1942 i 1943 r. na stacji w węźle kolejowym w Rozwadowie (dzisiejsza Stalowa Wola) kolejarze zatrzymali pociąg z dziećmi. Pociąg zmierzał do obozu koncentracyjnego w Majdanku koło Lublina. Kolejarzom udało się uratować część dzieci umieszczając je w zaprzyjaźnionych domach. I to właśnie wujek Feliks prawdopodobnie przyprowadził, za zgodą moich rodziców oczywiście, Krystynę do naszego domu - opowiada Walentyna Gietka.
Dziewczynka z transportu
Pani Walentyna z pamiątkowym zdjęciem przedstawiającym Krystynę (w środku) oraz siostry
Andrzej Capiga /Foto Gość
Krystyna była bardzo skrytą, wtedy chyba ośmioletnią dziewczynką; nic o sobie nie mówiła, nawet przez sen. - Oprócz tego zachowywała się normalnie, bawiła się z nami. Nas to wówczas nie dziwiło. Nie pytałyśmy a ona nie mówiła - dodaje pani Walentyna. W 1944 r. w Rudniku dziewczynka poszła nawet do pierwszej komunii.
Krystyna mieszkała w Rudniku do końca wojny. Potem wyjechała do Niemiec, skąd w 1946 lub rok później przysłała list do rodziców Walentyny Gietki. List niestety zaginął. Prawdopodobnie skonfiskowała go bezpieka. Potem nie było już z nią żadnego kontaktu.
Walentyna Gietka nikomu do tej pory nie opowiadała tej historii. Ma nadzieję, iż może ktoś rozpozna na zdjęciu dziewczynkę, może zna jej dalsze losy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się