Pada wiele wielkich słów, czasami niepozbawionych sztucznej egzaltacji. A mnie najbardziej interesuje, ile z postawy i wzorów postępowania ks. Michała pozostanie w nas, tarnobrzeżanach?
Podczas spotkania, które odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu, ks. Henryk Sawarski, pracujący od 38 lat na Madagaskarze, określił ks. Michała Józefczyka wielkim przyjacielem misjonarzy. Nieważne, na jakim kontynencie, w jakim kraju pełnili swoją posługę. Nieistotne było, z jakiego zgromadzenia pochodzili czy może byli świeckimi misjonarzami. Wystarczyło, że poprosili o możliwość przyjazdu i dzielenia się z wiernymi swoimi misyjnymi doświadczeniami. Ale ks. Józefczyk był przyjacielem nie tylko misjonarzy, otwierał się bowiem na wszystkich ludzi, nikogo nie odtrącając. Najlepiej o tym świadczą zorganizowana przez parafię noclegownia dla bezdomnych oraz posiłki wydawane im na plebanii.
Parę lat temu leżał przy skrzyżowaniu ulic Sikorskiego i Wyspiańskiego starszy mężczyzna. Nie wyglądał najlepiej. Pomagając mu wstać i dojść do ławki przy najbliższym bloku, pytałam, gdzie mieszka, żeby go odprowadzić. Powiedział, że u ks. Michała. Chodziło o noclegownię. Zadzwoniłam na telefon parafialny, odebrała pani Ania i powiedziała, że zaraz się tą sprawą zajmą. Nie upłynęło nawet 10 minut, jak ks. Michał podjechał swoim - doskonale wszystkim znanym - trabantem i odwiózł mężczyznę do noclegowni. Był z ludźmi mocno związanymi z Kościołem, ale chyba szczególną jego troskę budziły osoby pogubione w życiu, wierze, współczesnym świecie. Kto z szefów placówek pomocowych osobiście fatygowałby się, aby przewieźć mocno nieświeżego człowieka?
Ujmował mnie zawsze swoją serdecznością, z jaką odnosił się do uczestników Miejskiej Wigilii. Nie zważał na to, że część z nich to bezdomni, którzy dawno nie korzystali z prysznica, a ich ubrania z pralki. Wszystkich ściskał, przytulał, wycałowywał. Zaczynał od powitania z nimi, a nie z miejskimi oficjelami, wskazując, kto dla niego jest najważniejszy.