- "Afryka pachnie..." - mówił przed laty stary misjonarz. Od dawna chciałem poczuć ten zapach. To coś, co się przeżywa w zetknięciu z Afryką, żyjącą swoim rytmem, pełnej miejscowych, rozkrzyczanych i nigdzie się nie śpieszących ludzi, prowadzących najnormalniej w świecie codzienne życie - mówił ks. Mateusz Kusztyb, misjonarz w Botswanie.
- Dziś, po kilku miesiącach, wiem, że takiej Afryki może doświadczyć tylko człowiek, który przebywa tu dłużej, próbuje wrosnąć w miejscowy, niezmiennie i obowiązkowo zakurzony krajobraz. Częścią właśnie takiej prawdziwej Afryki musi się też stać niewątpliwie każdy misjonarz, którzy podejmuje posługę na Czarnym Lądzie – tłumaczy misjonarz.
Do Francistown stolicy Wikariatu Apostolskiego utworzonego na bezludziach Pustyni Kalahari i drugiego co do wielkości miasta Botswany dotarł 13 kwietnia. Bardzo szybko zorientował się, że Kościół na tym terenie nie zapuścił jeszcze mocnych korzeni, a dzieło ewangelizacji jest na etapie początkowym. – Zanim przyleciałem do Afryki czytałem, że Francistown wbrew nazwie, to prawdziwe „city”. Tym większe więc było moje zdziwienie, gdy w tym „city” zobaczyłem typową botswańską zabudowę, nie pozbawioną chałup z krowiego łajna, a także z obowiązkowymi wychodkami na krańcach podwórka i tradycyjnymi okrągłymi chatkami – wspomina misjonarz.
Jak opowiada na terenie, który obejmuje Wikariat Apostolski Francistown mieszka kilka plemion. Dominują zdecydowanie ludzie plenienia Tswana. Ale są także inni, w tym słynni Buszmeni. Pierwsze dni spędził wśród ludzi Kalanga, posługujących się z uporem swoim własnym językiem i zachowujących własne obyczaje. Po czasie adaptacji i szybkiej nauki lokalnych języków miejscowy biskup skierował go do oddalonego o około 200 km od centrum regionu zamieszkiwanego przez ludy Batswana i spokrewnionych z nimi Bangwato.
- Kiedy stało się wiadomym, że na misje pojadę do Botswany, to szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, gdzie to jest na mapie. Nie mam pewności nawet, czy zdawałem sobie sprawę z istnienia takiego kraju. Bo niby skąd, ktoś miałby o niej słyszeć? No... może poza miłośnikami telewizyjnych programów typu Wild, czy National Geographic. W Botswanie nie ma przecież wojny domowej. Nie ma ludzi umierających na ulicach z głodu. Nie ma tych wszystkich rzeczy, dla których mówi się o Afryce w europejskich, azjatyckich czy amerykańskich mediach – wyjaśnia ks. Mateusz Kusztyb. - Botswana jest za to znana z krów, słoni i diamentów. Te ostatnie są zdecydowanie źródłem bogactwa tego kraju. Do odkrycia pierwszych pokładów diamentów (było to w 1967 r.) Botswana była jednym z najbiedniejszych krajów świata. Dziś odkrywanie coraz to nowych złóż drogocennych minerałów określa Botswańską gospodarkę, jako wprawdzie mikroskopijną, ale dobrze się rozwijającą – wyjaśnia misjonarz. Jednak podkreśla, że wizytówką Botswany są zdecydowanie krowy. Według tubylców jest ich w tym kraju około 5 milionów. Co przy około dwumilionowej populacji ludzkiej robi wrażenie. - Krowy są wszędzie. Na dzikich pastwiskach, na ulicach, przy domach. Wszędzie. Nawet na stole! I to codziennie. Wołowe kości z odrobiną mięsa plus przypominająca plastelinę biała papka z kukurydzy lub sorgo, to codzienny, często jedyny, posiłek w domu przeciętnego Botswańczyka – opowiada misjonarz.
Ks. Mateusz jako kolejny symbol Botswany wymienia słonia. Według szacunków ma być ich w kraju około 120 tysięcy. Pozostają one w pełni naturalnym dla siebie środowisku, żyjąc wśród innych dzikich zwierząt. - Safari w Parku Chobe jest obowiązkowym punktem w programie rzesz europejskich, amerykańskich i azjatyckich turystów napływających do Botswany. Tym samym dzika przyroda i jej zachowanie stało się jednym z priorytetów miejscowego rządu, a turystyka podstawowym, po diamentach, źródłem utrzymania kraju – dodaje.
Jako misjonarz trafił naprawdę na pierwszą linię frontu głoszenia Ewangelii, bo choć religią dominującą w Botswanie jest oficjalnie chrześcijaństwo, to jednak ogromną większość wśród chrześcijan stanowią zwolennicy tzw kościołów pentekostalnych. - Wielu ludzi nie widzi problemu, aby uczestniczyć w spotkaniu raz tego, a raz innego kościoła. Niestety katolicy często to praktykują – wspomina misjonarz.
W Wikariacie Apostolskim Francistown liczba katolików waha się od 1 do 3 procent w samej stolicy. - Pole do pracy misyjnej jest więc wielkie. Ile lat, a raczej pokoleń potrzeba, aby odmienić oblicze tego afrykańskiego raju na ziemi? Trudno powiedzieć. Na pewno potrzeba tutaj wielu kapłanów – dodaje. Ks. Mateusz jest w Wikariacie pierwszym księdzem diecezjalnym z Europy. Biskupem we Francistown jest Werbista pochodzący z Ghany, bp. Frank Nubuasah. Pracuje tam także kilku innych Werbistów (w tym trzej ojcowie z Polski), zakonnicy z Lesotho i Nigerii, a także mała grupka miejscowych księży diecezjalnych. Łącznie prezbiterium całego wikariatu to około 20 kapłanów posługujących na powierzchni stanowiącej około półtora razy większej od Polski. - Podstawowy problem miejscowej ludności jest AIDS. Botswana zajmuje niechlubne drugie miejsce w światowych rankingach procentowej obecności tej choroby wśród społeczeństwa. Jak wielkie i zbawcze znaczenie może mieć również i w tej dziedzinie dzieło ewangelizacji, z jego przesłaniem wysokich standardów moralnych, możemy sobie tylko wyobrazić – opowiada ks. Mateusz Kusztyb.
Jaki więc zapach ma Afryka według naszego misjonarza? – Jej zapach można wyczuć w inności wszystkiego. W pięknie i surowość. W spokoju i gwałtowności. To wszystko niewątpliwie także zachwyca. Afryka jest piękna i bogata. Odmienna przyrodą, ludźmi, obyczajami – dodaje misjonarz. - Ale zapach Afryki ma w sobie także woń niebezpieczną. Żeby wspomnieć choćby fakt, iż ważniejsze instytucje i bogatsze domostwa są pilnie strzeżone. Wprawdzie nie widzę w Botswanie tak wielu drutów kolczastych i ogrodzeń pod wysokim napięciem, jak widziałem w RPA, ale jednak dom bez krat, także i w drzwiach, jest traktowany jako otwarty na złodziei. Przestępczość jest bowiem wszechobecna – podkreśla ks. Mateusz. - Afryka niesie też ze sobą wiele chorób. W miejscu, gdzie obecnie jestem malaria nie jest aż tak popularna, ale na północy Wikariatu, w Delcie Okawango, to już zupełnie inna historia – dodaje.
Podejmując pierwsze zadania i posługi misjonarskie ks. Mateusz Kusztyb przesyła podziękowania za modlitwę, pamięć i wyrazy wsparcia, zachęcając równocześnie do tego, by kolejne osoby duchowne i świeckie odkrywając powołanie misyjne chciały poznać prawdziwy zapach Afryki. – Botswana daje takie możliwości, więc zapraszam do współpracy – podsumowuje.
Misjonarz w Botswanie
Pierwsze misyjne doświadczenia ks. Mateusza
Archiwum misjonarza
Misja w Botswanie
Archiwum misjonarza