Co takiego jest w Kresach, że przyciągają niczym magnes i budzą tęsknotę w kolejnych pokoleniach?
Dla jednych to ich rodzinne ziemie, gdzie rodzili się, żyli i umierali ich rodzice, dziadkowie, dla drugich zaś mityczna kraina, gdzie panowały wolność i radość życia, zakończone wielką traumą II wojny światowej. O beztroskim dzieciństwie w Równem i Radziwiłłowskim zamku w niedalekiej Ołyce, a potem walce o życie swej matki Ady z Lubomirskich Tarnowskiej opowiadał jej syn Jan Spytek. Okazją do rodzinnych opowieści była promocja jego książki „Przez bezkresy historii. Od Wołynia, Podola po Lwów”, która odbyła się w zamku dzikowskim, siedzibie Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega.
Jak autor zdradził, Kresy żyły w nim od dzieciństwa dzięki wspomnieniom matki. Dopiero jednak w 2008 r. rozpoczął prawdziwą podróż po ukraińskich bezkresach, szukając śladów rodzinnej przeszłości oraz wielkości dawnej Rzeczypospolitej. W swych wyprawach z gronem przyjaciół, odbywanych autokarem albo na rowerach, zwiedził Podole, rejon lwowski oraz rodzinny Wołyń, z którym jego matce i krewnym przyszło rozstać się w dramatycznych okolicznościach wojennych. – Pierwsze dni po wkroczeniu Sowietów były spokojne, ale stopniowo zaczął narastać niepokój – opowiadał Jan Spytek Tarnowski. – Niebawem przed domem Buni, czyli mojej mamy, pojawili się sowieccy żołnierze. Przyszli po jej ojca Adama, który został aresztowany z paragrafu „kniaź i krupnyj pamiaszczik”. Pobyt w ciężkich więziennych warunkach przypłacił zdrowiem, zapadł na galopujące suchoty i zmarł 17 stycznia 1940 roku. Kilkanaście dni wcześniej, 28 grudnia 1939 r., odeszła jego żona. Nabawiła się zapalenia płuc, kiedy stojąc pod więzieniem na silnym mrozie oczekiwała na widzenie z mężem. Obie córki – starsza dwudziestokilkuletnia Jula i mała Ada – zostały bez domu i bez rodziców.
Autor wyjawił kulisy dyplomatycznych zabiegów, nacisków, jakie podjęli krewni sierot, by wydostać je z sowieckiej strefy okupacyjnej, w które angażowane były nawet osobistości ze Stolicy Apostolskiej. – Dzięki koneksjom udało się zdobyć zgodę na przeniesienie do Generalnego Gubernatorstwa – mówił Jan S. Tarnowski. – Mama opowiadała, że na zawsze utkwił jej w pamięci obraz, kiedy wraz z grupą kilku osób szły w Brześciu mostem nad Bugiem. Gdy byli już blisko drugiego brzegu, minęła ich koza, która zmierzała na sowiecką stronę. W oczach mamy to była taka swoista wymiana ludzi na kozę.
Odwiedzając Ołykę, gdzie przed ponad 70 laty mała Ada bawiła się, biegając po bastionach, jak przyznał, trudno było zmierzyć opisy miejsca wyłaniające się ze wspomnień matki z zastaną rzeczywistością. Zamek, w którym umieszczono szpital psychiatryczny, bliski jest ruinie. Także Równe, przez które przemknęli, dostarczyło pewnych rozczarowań.
Ale jak opowiadał, te włóczęgi po Ukrainie dostarczyły też niejednej miłej niespodzianki, kiedy np. spotykali krewnych, znajomych, z którymi nie mogli z braku czasu widzieć się w Warszawie, gdzie mieszkają. – Trzeba było wyjechać na Ukrainę, by posiedzieć wspólnie przy dobrym jedzeniu i jeszcze lepszym koniaku – żartował podróżnik.
W książce autor obok swoich, dzisiejszych spostrzeżeń dotyczących Ukrainy zamieszcza liczne wspomnienia swojej matki. Barwnie opisuje liczne miejsca, które zwiedził, a niegdyś należące do II, a nawet I Rzeczypospolitej.