- Tak naprawdę to zaczęło się od wesela znajomych Karoliny, na które zaprosiła mnie abym jej towarzyszył. Wtedy coś zaiskrzyło i zostaliśmy parą, potem były zaręczyny w pidżamie na tamie i potem już nasz ślub – opowiada Mateusz.
Mówią, że miłości nie można zaplanować, przewidzieć czy też ująć w jakiekolwiek ramy. Przychodzi niespodziewanie czasem nieoczekiwanie i okazuje się miłością życia. – Znaliśmy się jeszcze ze szkoły podstawowej, bo mieszkaliśmy całkiem niedaleko od siebie. Ale najczęściej jest tak, że jak się kogoś dobrze zna, to nie dostrzega się w nim tego czegoś szczególnego. I czasem potrzeba przypadku, by odkryć znany już dobrze skarb – opowiada Mateusz.
- Tak naprawdę to Mateusza, jako osobę towarzyszącą na to wesele podpowiedziały mi koleżanki. Pamiętam było już około godz. 20 w piątek, a impreza miało być następnego dnia. Zadzwoniłam do Mateusza z pytaniem czy poszedłby ze mną na wesele. Zgodził się i cóż … tak się zaczęło – dodaje Karolina.
Jak opowiadają z czasem zaczęli odkrywać w sobie cechy i uczucia, które przyjaźń przerodziły w miłość.
- Mateusz ma takie coś w sobie, że potrafi pokonać we mnie nawet największą chandrę i złość. Umie tak rozładować sytuacje, że złość zamienia się w radość a przygnębienie w optymizm – podkreśla Karolina.
- Ja mam bardzo dynamiczny charakter, a Karolina to ostoja spokoju. To ona jest tą osobą, która w wiele naszych wspólnych decyzji wnosi rozsądek, bo najpierw musi wszystko przemyśleć i kilka razy przekalkulować – dodaje Mateusz.
- To Mateusz pierwszy wyznał miłość. Było to dość szybko i w nietypowej sytuacji. Ja wtedy nic nie odpowiedziałam, czekałam aż powie to jeszcze raz w ciekawszych okolicznościach – podkreśla z uśmiechem Karolina.
Energiczny charakter Mateusza sprawił, że jeszcze bardziej zaskakująco wyglądały oświadczyny. Nie przewidziała tej chwili sama Karolina.
- Przechodziła wtedy rekonwalescencję po operacji. Od jakiegoś czasu siedziała w domu, miała problemy ze znalezieniem pracy, po prostu łapała co chwilę mega doła. Chciałem coś z tym zrobić. Zaplanowałem sobie, że oświadczę się w drugą rocznicę bycia razem, ale wiedziałem, że nie ma na co czekać i trzeba działać. Wybrałem pierścionek i tego dnia po pracy podjechałem pod jej dom i zaproponowałem przejażdżkę. Nie domyślała się niczego. Wyszła w cudownej pidżamie w grochy i polarze. Pojechaliśmy nad pobliską tamę i tam nad wodą zapytałem czy zostanie moją żoną – opowiada Mateusz.
- To był szok, ja też pamiętam tą pidżamę, mam ją do dziś – dodaje z uśmiechem Karolina.
I tak historia ich miłości zatoczyła koło od wesela, kiedy bliżej się poznali do ich własnego wesela.
Po półrocznym stażu małżeństwie Karolina podkreśla, że założenie rodziny sprawia, że miłość dojrzewa, utrwala się w przeżywanych wspólnie trudnościach. – Kiedyś w narzeczeństwie jak się trochę pokłóciliśmy to każdy wracał do domu i jakoś rozchodziła się złość po kościach. Teraz trzeba się szybko dogadać, bo jest się razem cały czas i jakoś dziwnie gniewać się na osobę, która jest obok – dodaje. Podkreśla także, że każdą trudną sytuację trzeba przemieniać w szansę na bycie jeszcze bliżej siebie w pełnym zaufaniu.
Mateusz zaś jest zdania, że miłość nie wymaga jakiś mega urozmaiceń i liftingów. – Jeśli kogoś kocham, to znaczy, że chcę tę osobę taką, jaka jest. Może czasem i marudę, ale właśnie taką, jaka jest. Bo taką ją właśnie kocham – dodaje.
Walentynkowy konkurs Gościa Niedzielnego - dowiedz się więcej