Chciał być kolarzem, piłkarzem nożnym, by w końcu zostać ikoną polskiej piłki ręcznej. Tylko kilku zawodników na świecie potrafi rzucić piłkę jak on - z prędkością ponad 120 km/godz. Mimo kontuzji i straty oka, Karol Bielecki wciąż precyzyjne trafia w bramkowe okienka.
Przyjaźnie pozostają, nawet gdy losy rzucają ich do różnych klubów. - Na boisku, nakładając koszulkę, gramy dla danej drużyny. To nasza praca. Naszym zadaniem jest, aby klubowa drużyna odnosiła sukcesy, po to trenujemy i wylewamy pot, aby wygrywać. Podobnie jest w kadrze. Gdy zakładamy koszulkę z orłem na piersi, gramy dla Polski. I choć po drugiej stronie są klubowi koledzy, to nie ma znaczenia. Wtedy włączymy się z całych sił w walkę dla swojego kraju - mówi.
To oddanie drużynie i postawienie na zespół stanowi siłę naszych handballowych orłów. Niejeden raz przyprawiali kibiców niemal o zawał serca, gdy losy najważniejszych spotkań rozstrzygali w ostatnich sekundach. Tak było w meczu z Norwegią na Mistrzostwach Świata w 2009 r. czy też na ostatnim championacie, gdy zdobywali brąz, ogrywając Hiszpanię. - Myślę, że to już charakterystyka tego zespołu. Nasze doświadczenie sprawia, że gramy do końca. I nawet kilkupunktowe prowadzenie na parę minut do końca nie przesądza meczu. To kwestia psychiki oraz woli walki i zwycięstwa - tłumaczy szczypiornista.
Jak feniks z popiołów
Karol nie ukrywa, że piłka ręczna to sport bardzo kontaktowy, gdzie nieraz trzeszczą kości, nadrywa się mięśnie czy skręca stawy. To sport dla twardzieli i współczesnych gladiatorów. Taka gra niesie ryzyko kontuzji, która nie ominęła także sandomierskiego szczypiornisty. W czerwcu 2010 r. polscy kibice piłki ręcznej wstrzymali oddech, gdy podczas towarzyskiego meczu z Chorwacją, podczas ataku na polską bramkę, Josip Valčić uderzył blokującego K. Bieleckiego kciukiem w lewe oko. Na parkiet polała się krew. Uderzenie było tak pechowe, że doszło do pęknięcia gałki ocznej. Szybki transport z Kielc do kliniki w Lublinie. Wieści nie były zbyt optymistyczne. Kilka dni potem zawodnik przeszedł zabieg w niemieckiej klinice. Kibice na forach internetowych wyrażali wyrazy współczucia i wsparcia. W Sandomierzu i w wielu miejscach modlono się o zdrowie i odprawiano Msze św. w intencji Karola. Kolejnego dnia koledzy z reprezentacji wyszli na kolejny mecz w koszulkach z napisem: „Karol, jesteśmy z Tobą”. Niestety, mimo ogromnego zaangażowania lekarzy, oka nie udało się uratować.
- Miałem wtedy 28 lat, byłem w szczytowej formie i w najpiękniejszym okresie kariery. Nagle poczułem, że coś mi zostało zabrane, coś, co lubiłem robić, co było pasją mojego życia. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego tak nagle ma to wszystko się skończyć - opowiada. Nie ukrywa, że początkowo był niemal załamany. Wiele osób mówiło o tragicznym zakończeniu kariery. Jednak dusza i zahartowany na sandomierskich boiskach charakter nie pozwoliły mu się poddać. - Po rozmowach z lekarzem i konsultacjach okulistycznych stwierdziłem, że najlepszy dla mnie będzie powrót do sportu. Może nie na najwyższy poziom, ale ponowne zajęcie się piłką ręczną. Nie chciałem, aby wspominano mnie jako tego, którego kontuzja złamała i poddał się. Podjąłem wyzwanie i zacząłem treningi. Mając sprawne tylko jedno oko, musiałem się na nowo uczyć gry w piłkę tak, jak wtedy, gdy miałem 13 lat - opowiada.
Treningi przynosiły postępy i Cola dostał od losu kolejną szansę na sukces. Najpierw w klubie w Niemczech, a już w październiku tego samego roku powrócił do kadry. W tej samej kieleckiej hali, w której 4 miesiące wcześniej stracił oko, kibice przywitali go wielkim transparentem z jego podobizną i hasłem: „Cały kraj, cała hala chyli czoło przed dumą handballa”. - Nie rozczulam się nad sobą. Zdaję sobie sprawę, że i teraz przeciwnik mnie nie oszczędza i atakuje na twarz, ale dzięki specjalnym okularom jestem dobrze chroniony. Gdybym wtedy zrezygnował i nie spróbował powrotu do gry, nie darowałbym sobie tego do końca życia - mówi.
Najbliższe miesiące to intensywna gra w kieleckim klubie, który walczy o podtrzymanie prymatu w polskiej PGNiG Superlidze oraz zamierza powalczyć o triumf w Lidze Mistrzów. Intensywne treningi i gra w klubie oraz kadrze nie przeszkadzają Karolowi realizować innych pasji. Od jakiegoś czasu wraz z siostrami Joanną i Agnieszką prowadzą restaurację w Kielcach. - To taki pomysł, co można by robić po zakończeniu kariery, o którym jednak na razie aż tak nie myślę. Przed nami Mistrzostwa Europy w Polsce i olimpiada w Rio na horyzoncie. Nie ukrywam, że kiedyś chciałbym pracować z młodzieżą. Jest dużo uzdolnionych młodych ludzi, którymi trzeba odpowiednio pokierować. Ja kiedyś miałem szczęście trafić na dobrych trenerów. Myślę, ze taka praca dałaby mi dużo satysfakcji - podsumowuje K. Bielecki.