Mimo że Europę dzielą od Australii tysiące kilometrów, to jednak oba kontynenty mają podobne problemy. O nielegalnych imigrantach i dominikańskim duszpasterstwie akademickim w Australii z o. Pawłem Barszczewskim OP rozmawia Marta Woynarowska.
Marta Woynarowska: Od paru lat nico rzadziej Ojciec bywa w Tarnobrzegu.
O. Paweł Barszczewski: Zwiększyła się bowiem odległość dzieląca mnie od niego. Od trzech lat pracuję w Australii, w parafii pw. św. Józefa w Kingswood, leżącej na obrzeżach Sydney. Kilka lat temu, ówczesny biskup Parramatty Anthony Fisher poprosił dominikanów o zorganizowanie duszpasterstwa akademickiego na tamtejszym University of Western Sydney. I w ten sposób wraz z dwoma innymi braćmi z Polski znalazłem się w Australii, z tym, że ja pełnię posługę duszpasterską na Uniwersytecie Katolickim.
Jak wygląda tamtejszy model duszpasterstwa akademickiego? Czy ma coś z naszego, np. słynnej krakowskiej „Beczki”?
O. Paweł Barszczewski: Wzorem dla niego jest duszpasterstwo amerykańskie, polegające na pracy na campusie. Kapelan ma do swej dyspozycji salę, w której odbywają się spotkania ze studentami. Codziennie odprawiam Mszę św., dyżuruję w konfesjonale, odbywa się też adoracja. W porze lunchu zaś spotykam się ze studentami. Ponadto raz w miesiącu organizujemy w pubie spotkania z zaproszonymi gośćmi. Są to różne osoby, mniej lub bardziej znane. Jeśli uda się nam zaprosić jakąś dobrze rozpoznawalną osobistość, wówczas pojawia się ponad 400 studentów. Spotkania odbywają się zazwyczaj według podobnego schematu – najpierw prelekcja gościa, a później czas na pytania i dyskusję.
Obok amerykańskiego systemu pracy, staramy się wprowadzać również polskie wzorce. Udało się to np. naszym współbraciom w Nowym Jorku. Dlatego i my staramy się iść w ich ślady.
O Australii prawdę powiedziawszy niewiele wiemy, jakieś ogólniki. O jej istnieniu przypominamy sobie, gdy w telewizyjnych programach informacyjnych pojawi się zajawka, i to tylko w przypadku jakiegoś spektakularnego wydarzenia. Jakim społeczeństwem są Australijczycy?
O. Paweł Barszczewski: Jest to społeczeństwo niezwykle otwarte. Nigdy nie spotkałem się z jakimiś uprzedzeniami czy przejawami niechęci do mnie, a po mieście chodzę w habicie. Natomiast w kwestiach światopoglądowych ludzie wykazują się dużą obojętnością. Być może ma to swoje źródło w fakcie, iż społeczeństwo australijskie nie jest oparte na narodzie tylko wspólnych wartości, w związku z tym każdy ma prawo do… I w związku z tym wachlarz tych wartości jest niezwykle szeroki, pojawiają się kwestie małżeństw homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, aborcji, eutanazji. I wszystkie te sprawy postawione są na jednym poziomie.
Przyjechał Ojciec na urlop w momencie gorącej dyskusji związanej z falą imigrantów ze Wschodu i Afryki zalewającej Europę. Z tym samym problemem od lat boryka się Australia.
O. Paweł Barszczewski: Australia zawsze była otwarta na imigrantów, dlatego iż jest to olbrzymi kraj. W mojej świadomości Australia była dużym państwem, natomiast nie spodziewałem się, że aż tak dużym. Należy do jednych z największych, pod względem zajmowanego terytorium, państw świata, a tymczasem żyje w niej tylko nieco ponad 23 mln mieszkańców. Potrzeby są ogromne, dlatego imigranci mogą liczyć na przyjęcie. Naturalnie należy przejść całą procedurę związaną z egzaminem językowym, kwalifikacyjnym, natomiast nie ma problemu z legalnym wjazdem do Australii. Problem stanowią natomiast nielegalni imigranci, pochodzący głównie z sąsiednich państw, m.in. Indonezji, Papui-Nowej Gwinei, ale także obywatele szybko rozwijających się azjatyckich krajów, którzy jednak znaleźli się poza nurtem korzystających z rosnącego dobrobytu i nadal żyją w biedzie. Ludzie, ci szukając lepszego życia wsiadają na łodzie i płyną do Australii. Zorganizowano dla nich obozy przejściowe, w których często znajdują się całe rodziny z dziećmi, gdzie nielegalni imigranci oczekują na rozpatrzenie ich spraw. Czas legalizacji ich pobytu jest dość długi.
Czy w parafii, w której Ojciec pracuje istnieje grupa polonijna?
O. Paweł Barszczewski: Tak. Kiedyś rejon ten zamieszkiwało wielu Polaków, obecnie na polską Mszę św., odprawianą w naszym kościele w późne sobotnie popołudnie, przychodzi ok. 25 osób. Duszpasterstwo wśród Polonii prowadzą jednak księża chrystusowcy. Na uroczystości takie jak Matki Bożej Królowej Polski, Matki Bożej Częstochowskiej zawsze jeździmy do Marayong, najważniejszego kościoła polskiej wspólnoty w Nowej Południowej Walii.
Jak Ojciec odnalazł się w australijskich realiach i tamtejszym klimacie, mocno odmiennym od polskiego?
O. Paweł Barszczewski: Życie wygląda zupełnie inaczej jeśli chodzi o kwestie klimatu, gdzie latem temperatury sięgają 40 stopni, a nawet powyżej, zimą natomiast „borykamy się” z zimnem osiągającym średnio 10 stopni. Dla mieszkańców żyjących tam od wielu lat, oznacza to prawdziwą zimę, co my możemy odbierać jako dowcip. Pozytywem jest to, że społeczeństwo jest bardzo przyjazne. W parafii zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło i mile. Naturalnie z początku trochę borykałem się z językiem, co powodowało dodatkowy stres. Ale otwartość ludzi i ich życzliwość pozwala po kilku miesiącach poczuć się jak u siebie w domu.