Jak wyglądają dzisiejsze przerwy lekcyjne w szkołach? W co bawią się dzieci?
Ano bawią się, tylko nie razem, a osobno, każde na swoim smartfonie lub tablecie. A jeżeli już chcą sobie coś powiedzieć, to najczęściej czynią to poprzez sms.Brzmi to trochę kabaretowo, gdzie humor purnonsensowy jest jak najbardziej na swoim miejscu. Niestety, to nie kabaret, a rzeczywistość w podstawówkach.
Przed paroma dniami moja koleżanka, której synek w tym roku poszedł do pierwszej klasy, opowiedziała, jak to jej pociecha „bawi się” na przerwach. Tylko on i jeszcze jeden chłopiec nie mają smartfonów, tabletów, więc we dwóch szukają jakiegoś zajęcia nie będącego grą na urządzeniach. Reszta klasy siedzi na podłodze pod ścianami i śmiga po internecie lub zabija czas grami komputerowymi.
Na korytarzach dzięki temu panuje spokój, nie ma hałasu, który przecież tak bardzo szkodzi. W dodatku szkoła ogłosiła konkurs na najcichszą klasę. Dlatego taka forma spędzania czasu przez uczniów jest chyba jak najbardziej mile widziana przez grono pedagogiczne. Tylko powstaje pytanie: czy osoby, które wymyśliły taki konkurs i dają całkowite przyzwolenie na noszenie przez kilkuletnie dzieci do szkoły tabletów i smartfonów mają prawo zwać się pedagogami?
Utyskujemy, że dzieci i młodzież wykazują coraz słabszy poziom socjalizacji, że nie potrafią ze sobą rozmawiać w tzw. realu. A gdzie mają nabyć te umiejętności, skoro ich komunikatorem jest komputer? Skoro zabawy z koleżankami, kolegami na podwórkach zastępuje tête-à-tête z komputerem.
Dziwi mnie postawa dyrekcji, nauczycieli i rodziców dających przyzwolenie na przynoszenie przez uczniów wspomnianych urządzeń do szkoły. Nie wiem z czego to wynika? W jednej z rozmów ze znajomymi doszliśmy do wniosku, że chyba siedzi w nas, mieszkańcach małych miejscowości (piszę to z perspektywy Tarnobrzega) kompleks prowincjusza. Wydaje się nam, że otaczając się różnego rodzaju gadżetami, będziemy bardziej światowi, mniej zaściankowi. Tymczasem nic bardziej mylnego.
W dużych aglomeracjach, takich choćby jak Kraków, w szkołach podstawowych, ale również w gimnazjach, obowiązuje zakaz przynoszenia telefonów komórkowych i tabletów. W szkole mojego siostrzeńca zgodnie z regulaminem, za posiadanie w szkole któregoś z tych gadżetów uczeń dostaje dwa punkty ujemne, co automatycznie obniża mu stopień ze sprawowania, a telefon czy tablet ląduje w gabinecie pani dyrektor. Odebrać go może tylko rodzic, który w dodatku musi się wytłumaczyć z postępowania dziecka.
Czy można przez to mieszkańca Krakowa nazwać zacofanym? Prowincja, proszę Państwa, to nie miejsce zamieszkania, tylko stan umysłu. Zaścianek siedzi tylko w naszych głowach.