Z Leszkiem Długoszem, znanym poetą i bardem, o swoim rodzinnym mieście i tęsknocie za dzieciństwem przed koncertem z okazji 450. rocznicy lokacji Zaklikowa rozmawia Andrzej Capiga.
Andrzej Capiga: Urodził się Pan w Zaklikowie w 1941 r. Jak długo Pan tu mieszkał?
Leszek Długosz: Tutaj skończyłem szkołę podstawową i liceum. Zaraz po maturze wyjechałem na studia do Krakowa, najpierw polonistyczne, a później teatralne. Wracam więc do rodzinnego gniazda po 56 latach. Przyznam, że jestem bardzo wzruszony.
Nigdy wcześniej nie odwiedził Pan Zaklikowa?
Odwiedzałem, ale nigdy nie miałem tutaj koncert z prawdziwego zdarzenia. Owszem, śpiewałem na Radnej Górze, w miejscowym kościele, ale przed zaklikowską publicznością nigdy.
Czy ktoś lub coś na Pana tutaj czeka?
Tylko rozpadający się rodzinny dom i groby najbliższych. Może kilkoro znajomych z klasy. Po tylu latach nieobecności kontakty z lat młodości nie przetrwały.
Z czym Zaklików najbardziej się Panu kojarzy?
Z mojej rodzinnej miejscowości mam bardzo serdeczne wspomnienia: fantastyczne lato, cudowna okolica obfitująca w czyste wody, gęste lasy oraz życzliwi ludzie, pośród których było kilka wybitnych postaci. Idealne warunki do wzrastania i nauki. Znajdowało się tutaj świetne liceum, o którego wysokim poziomie może świadczyć fakt, iż jego absolwenci dostawali się na najbardziej prestiżowe uczelnie w Polsce.
Czy Zaklików, o którym tak ciepło Pan mówi, był inspiracją dla Pana twórczości poetyckiej?
Był dla mnie prawdziwym wianem, szczególnie okres dzieciństwa i młodości. Wyniosłem stąd wrażliwy stosunek do przyrody. To sobie bardzo cenię, gdyż urodzony w miejskim pejzażu tego bym nie otrzymał. W Zaklikowie w liceum zacząłem pisać moje pierwsze piosenki, z którymi podróżuję do tej pory przez wiele krajów i kontynentów.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się